czwartek, 29 marca 2018

Cudowny chłopak - książka czy film?

Książka "Cudowny chłopak" poruszyła ludzi na całym świecie. Miałam okazję zarówno przeczytać książkę jak i obejrzeć film, na którym razem z klasą byliśmy w kinie. Dlatego dziś chciałabym podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat historii Auggiego.

Wydawnictwo: Albatros

Krótko o fabule

R.J. Palacio przedstawia nam historię inteligentnego, pogodnego chłopca imieniem August. Byłby normalnym dzieckiem, gdyby nie to, że wystąpiła u niego genetyczna wada (nie będę nawet próbowała Wam jej tłumaczyć, bo sama nie do końca to rozumiem), która sprawiła, że ma dość mocno zdeformowaną twarz. Już na samym początku główny bohater staje przed prawdopodobnie jednym z największych wyzwań każdego z nas - koniecznością przetrwania w szkole.

Wszyscy powinniśmy przynajmniej raz w życiu dostać owację na stojąco, bo przecież każdy z nas zwycięża ten świat.
- Auggie

Książka czy film?

Kiedy wraz z moją klasą poszliśmy do kina, jakieś 90% dziewczyn płakało ze wzruszenia. Ja raczej nie należę do osób, które bardzo łatwo dają się aż tak ponieść emocjom, więc obyło się bez morza łez. Co nie zmienia faktu, że rozumiem to, że bardziej wrażliwe na takie rzeczy osoby były poruszone. W czasie seansu było kilka takich momentów, kiedy faktycznie wzruszenie nie było czymś dziwnym.

Jeśli miałabym wybrać między książką, a filmem, to chyba nie byłabym w stanie zdecydować. Chociaż sens całej powieści został w ekranizacji całkiem dobrze oddany, to jednak zabrakło mi kilku szczegółów. Nie były to wielkie różnice, ale mimo wszystko trochę mnie to gryzło.

Wielki szacunek należy się jednak aktorom, a przede wszystkim odtwórcy głównej roli, który wykonał swoje zadanie moim zdaniem naprawdę świetnie.

Podsumowanie 

Po fali zachwytu nad historią Auggiego, która miała ( i nadal ma) miejsce przede wszystkim na Instagramie, liczyłam na coś więcej. Miałam nadzieję na rewelację, sensację i wielki szok. Dostałam natomiast dobrą książkę i praktycznie równie dobry film. Niestety tylko dobrą.

Zdaję sobie sprawę z tego, że mały August uczy nas tolerancji, akceptacji i przebaczenia. Dostrzegam cudowne przesłanie, które niesie ta opowieść, ale mimo to czegoś mi w niej brakuje. Na chwilę obecną nie potrafię określić czego.

A Wy co sądzicie o Auggiem i jego perypetiach? Podobała Wam się książka Palacio czy nie koniecznie? Dajcie znać w komentarzach. Dajcie mi też nać co sądzicie o formie, w jakiej napisałam tę recenzję, bo jest nieco inna niż zwykle i nie wiem, czy nie robić takich częściej.

piątek, 23 marca 2018

Dlaczego nie czytam "ambitnych" książek?

Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że połowa zakończeń moich recenzji brzmi "książka mi się podobała, ale nie była zbyt ambitna". Nie wiem, czy też to zauważyliście, ale mniej więcej do tego jakieś 80% moich książkowych postów się sprowadza. No i z tego wynika, że nie czytam "ambitnych" książek. Dlaczego tak jest? I czy to źle?


Czy jest coś takiego jak "ambitna literatura"?

 Zanim przejdę do tego dlaczego nie czytam ambitnych książek, chciałabym poruszyć kwestię tego, czym tak naprawdę te ambitne książki są (i tak, wiem, zwrot "ambitne książki pojawia się w co drugim zdaniu, ale nie chcę zastępować go innym). Kiedy weszłam na lubimyczytać.pl w zakładkę Literatura wyższa znalazłam tam listę bardzo różnych dzieł. Od "Makbeta" przez "Oskara o panią Różę" aż po "Wesele" Wyspiańskiego.
Tutaj pojawia się jednak moje pytanie - czy coś takiego jak "ambitne" książki w ogóle istnieje? I  jeśli tak, to gdzie jest granica oddzielająca je od tych "nieambitnych"? Otóż moim skromnym zdaniem takiego podziału w ogóle być nie powinno. I chociaż sama często takiego zwrotu używam (wiem, muszę przestać) to nie powinniśmy wrzucać książek do konkretnego worka z etykietką "ambitne" i "nieambitne".


 Czy ambitny znaczy lepszy?

Posiadanie ambicji kojarzy się bardzo pozytywnie. I nic w tym dziwnego, ja sama także uważam, że powinniśmy mieć w życiu jakieś cele. Ale czy tak samo jest w przypadku książek? Wydaje mi się, że nie. To, że jakaś książka uznawana jest za klasykę, a nazwisko autora pojawia się wielokrotnie na lekcjach polskiego nie oznacza wcale, że dana książka jest lepsza. Często przyjmuje się, że jakaś książka jest wybitna chyba tylko dla zasady. Mamy przecież noblistów w dziedzinie literatury, a mało kto obecnie czyta ich książki (poprawcie mnie, jeśli tak nie jest). Po za tym, nawet w książkach noblistów zdarzają się błędy (znalazłam błąd językowy w "Ogniem i mieczem", bodajże w drugim tomie bohaterowie "cofają się w tył", więc tak ten tego...przepraszam panie Sienkiewiczu, ale musiałam). Dlatego nie uważam, żeby ktoś, kto czyta fantastykę czy romanse miał się czuć gorszy od fanów Szekspira czy Żeromskiego.

Dlaczego nie czytam "ambitnych" książek?

Jestem zdania, że każdy powinien czytać to co lubi. A kiedy wracam zmęczona ze szkoły naprawdę nie mam siły zmagać się z "Hamletem". I uważam, że lepiej, żebym w takiej sytuacji czytała młodzieżówki niż nie czytała nic. Każdy powinien czytać to, na co akurat ma ochotę.  I nie chcę tutaj obrażać fanów klasyki (dajcie mi znać, czy wśród Was tacy są) ale to, że nie czytacie "ambitnych" książek jest jak najbardziej ok. 

Napiszcie w komentarzach jakie Wy macie zdanie na ten temat i czy lubicie czytać "ambitne książki".


piątek, 16 marca 2018

"Światło" - recenzja

Na początek chciałabym Was przeprosić za to, że zniknęłam na jakiś czas, ale miałam trochę spraw, które (przyznaję to z bólem serca) były ważniejsze niż blog. Mam nadzieję, że uda mi się powoli jakoś to nadrobić. Wyszłam też trochę z wprawy jeśli chodzi o pisanie postów, dlatego to co przeczytacie poniżej jest raczej średniej jakości, ale chciałam zakończyć tą przerwę od bloga, bo potem byłoby mi jeszcze trudniej, a nie mam w planach go porzucać. A teraz nie przedłużając, lecimy z recenzją...

Zachęcona pozytywną opinią mojego znajomego na temat książki pt. "Światło" postanowiłam, że sobie ją zamówię. Czy była to dobra decyzja? Uważam, że tak, ponieważ książka po za ładną (choć dla niektórych trochę kiczowatą) okładką zawiera także historię, którą bardzo przyjemnie mi się czytało.

Autor: J. Ashrey
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron:276

Na samym wstępie uprzedzam, że jest to typowa książka o miłości, więc wielbicielom trolli, smoków itp. raczej się nie spodoba. Za to wszystkim fankom (i fanom, wbrew pozorom zdarzają się chłopcy, którzy czytają takie książki!) wszelkiego rodzaju obyczajówek i romansów mniej znana książka popularnego autora "13 powodów" powinna przypaść do gustu.

Głównymi bohaterami są Sierra i Caleb. Dziewczyna ma dwa życia - jedno przez 11 miesięcy w roku w Oregonie, a drugie w czasie Bożego Narodzenia w Kalifornii na stoisku z choinkami, które od lat prowadzi jej rodzina. Caleb natomiast na pierwszy rzut oka wydaje się ideałem - przystojny, zabawny, sympatyczny. Jest tylko jeden problem - w przeszłości zrobił coś, o czym mieszkańcy jego miasteczka chyba nigdy nie dają mu zapomnieć.

Sierra wie, że nie powinna się wiązać z nikim w Kalifornii, ponieważ niedługo znów wróci do swojego "normalnego" życia. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Kiedy poznaje chłopaka, nawet  plotki, które słyszy na jego temat nie są w stanie jej przestraszyć. Dostrzega w nim coś, czego inni zaślepieni oczerniającymi go pogłoskami nie widzą. Wbrew temu co mówią inni postanawia mu zaufać.Caleb także otwiera się przed dziewczyną, pozwalając jej zobaczyć, jaki jest naprawdę.

Zakochują się w sobie. Teoretycznie ten związek nie ma szans. Ale oni postanawiają ją sobie dać. Bo miłość i rozsądek zazwyczaj nie idą w parze.

Tłem dla całej historii a zarazem ważną jej częścią jest Boże Narodzenie (swoją drogą nie ma to jak czytać bożonarodzeniowe książki miesiąc przed Wielkanocą). Ja sama kocham ten klimat i mimo, że część osób uważa wszechobecne bombki, choinki i Mikołaje za kiczowate, to mi się to bardzo podoba. Dlatego uważam za wielki plus tej książki to, że nawet w środku lata może sprawić, że poczujemy odrobinę magii Świąt.

Język jakim posługuje się J. Ashrey jest bardzo lekki i niezobowiązujący, mimo, że Sierra uwielbia wyszukane słowa, co bardzo ją polubiłam. Powieść czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Jest moim zdaniem idealna na długi wieczór z kocem i kubkiem herbaty.

Nie jest to książka, która zapada w pamięć i zostaje w głowie na długi czas. Jest dość przewidywalna i prosta, ale przy tym ma w sobie coś co sprawia, że mimo wszystko pewnie jeszcze kiedyś po nią  sięgnę. W swoim braku zawiłości jest po prostu...słodka.

Dajcie mi znać w komentarzach, czy czytacie takie książki, czy wolicie coś z bardziej zawiłą fabułą. I oczywiście napiszcie mi czy czytaliście "Światło" i co o tej powieści myślicie.


sobota, 3 marca 2018

"Listy do utraconej" - recenzja



Na „Listy do utraconej moją uwagę zwróciła Dominika z books.of.souls, która bardzo ją polecała. Ufam dość mocno czytelniczemu gustowi Domi, więc uznałam, że książka jest warta przeczytania. Nie żałuję tej decyzji, bo mimo, że miałam nadzieję, że książka będzie jeszcze trochę lepsza, to generalnie jestem na tak. 


Autor: B. Kemmerer
Wydawnictwo: YA!
Liczba stron: 413

Główni bohaterowie to osoby po przejściach. Łączy ich żal, ból i cierpienie związane z utratą ważnej osoby. Declan i Juliet poznają się zupełnie przypadkowo. Chłopak odbywając prace społeczne polegające na koszeniu cmentarnego trawnika znajduje list, który nastolatka zostawia na grobie swojej matki. Odpowiada na niego. Dziewczyna początkowo się wścieka, ale postanawia odpisać. Ta decyzja zmienia całe ich dotychczasowe życie. Zaczynają korespondować i nawiązują specyficzną więź. Zwierzają się sobie i coraz lepiej poznają, choć nie wiedzą nawet, jak druga osoba ma na imię.

Z tą powieścią mam taki problem, że z jednej strony jest to „normalna” młodzieżówka, a z drugiej strony porusza ważny i trudny temat jakim jest strata bliskiej osoby. Dlatego ciężko mi powiedzieć, że to kolejna schematyczna powiastka dla młodzieży, ale też nie mogę uznać jej za książkę niezwykle ambitną.

Często w książkach zdarza się, że cierpienie jest totalnie przerysowane i nierealne. W tym przypadku Kemmerer należy się szacunek za to, że tego uniknęła. Postacie są skonstruowane w taki sposób, że naprawdę jesteśmy w stanie je zrozumieć i choć w niewielkim stopniu poczuć to co oni. 

Wielki plus z mojej strony za pasję Juliet – fotografię.  Dzięki temu dziewczyna stała się mi jeszcze bliższa. Pojawia się tam nawet trochę technicznych drobiazgów, ale nie są ona na tyle ważne, aby osobie nie znającej się zupełnie na fotografowaniu przeszkadzały.

Nie mogę nie wspomnieć także o ślicznym wydaniu – wydawnictwo YA naprawdę się postarało. Okładka totalnie mnie zauroczyła!

Naprawdę nie żałuję, że dałam się na tę książkę namówić. Mimo, że jest o cierpieniu, to mnie nie przytłoczyła, a wręcz przeciwnie. Bardzo przyjemnie mi się ją czytało i choć nie wiem, czy kiedyś do niej wrócę, to naprawdę zachęcam Was do sięgnięcia po nią, zwłaszcza jeśli tak jak ja lubicie młodzieżówki.