sobota, 27 października 2018

5 razy 5, czyli pięć polskich autorów, których lubię

Zaczynamy nową serię! "5 razy 5", czyli pięć postów, w których będą różne moje "piątki". Mam nadzieję, że ten cykl przypadnie Wam do gustu. Prawdopodobnie sporo osób przede mną stworzyło już coś takiego i gdzieś to podpatrzyłam, ale nie mam pojęcia gdzie...


Dużo osób narzeka na naszych polskich autorów. Jest sporo osób, które wzbraniają się przed czytaniem książek napisanych przez naszych rodaków. Ja jednak mimo wszystko uważam, że Polacy nie gęsi i swój język mają. Dlatego w dzisiejszym poście postanowiłam zebrać 5 polskich autorów, których twórczość mi się podoba.


1. Remigiusz Mróz

Przeczytałam dopiero jedną powieść jego autorstwa, której recenzję znajdziecie TUTAJ, ale i tak już zdążył totalnie mnie kupić. Jest jednym z najpopularniejszych polskich autorów, a mimo, że po tym świecie nie chodzi aż tak długo, wydał już całkiem sporo książek. Nie wiem, jaki jest sekret tego, co robi, ale chcę więcej!
 

2. Ewa Nowak

Napisała już prawie 70 książek, oraz liczne felietony i opowiadania.Spora część z nich kierowana jest raczej dla nieco młodszych odbiorców, ale mimo tego lubię co jakiś czas sięgnąć po jakąś historię jej autorstwa i mam do nich ogromny sentyment.

3.  Andrzej Pilipiuk

Już niejednokrotnie zachwycałam się na blogu serią o kuzynkach Kruszewskich, która jest właśnie jego autorstwa. Mimo tego, że nie pisze książek o tematyce, po którą najczęściej sięgam, to i tak uwielbiam  poczucie humoru i szalone pomysły wykreowanych przez niego postaci. 

4. Aneta Rzepka

 Tu sprawa ma się podobnie jak w przypadku R. Mroza, bo przeczytałam zaledwie jedną książkę tej autorki. A to głównie za sprawą tego, że wiele jej książek jest dość trudnych do zdobycia. Jednak "Magia kasztana" jej autorstwa jest dla mnie książką bardzo wyjątkową, więc nie mogło jej na tej liście zabraknąć. 

5. Katarzyna Bonda

Polską królową kryminału można kochać albo nienawidzić. Moja relacja z Bondą jest nieco dziwna, bo mimo tego, że jak już Wam ostatnio wspominałam przez "Sprawę Niny Frank" nie mogłam przebrnąć, to koniec końców mi się podobała. Dlatego chyba jednak jestem z tych, co ją kochają.

To już na tyle z mojej strony, dajcie znać w komentarzach kogo Wy umieścilibyście na swojej liście i czy zgadzacie się z moimi wyborami.

niedziela, 21 października 2018

"Sprawa Niny Frank" - recenzja

Jeśli czytacie mojego bloga od dłuższego czasu, to wiecie, że (szczególnie w ostatnim czasie) z wielką przyjemnością zaczytuję się we wszelkiego rodzaju powieściach kryminalnych. Jakiś czas temu postanowiłam więc sięgnąć także po coś autorstwa polskiej królowej kryminału, czyli Katarzyny Bondy. Jeśli jesteście ciekawi jakie wrażenia mam po pierwszym spotkaniu z jej twórczością, to zapraszam do czytania!


Autor: Katarzyna Bonda
Wydawnictwo: Muza

W niewielkiej miejscowości nad Bugiem zostaje znalezione ciało znanej aktorki - Niny Frank. Kobieta została brutalnie zamordowana, a jej zwłoki porzucone są w jej własnej posiadłości. Sprawą zajmuje się policja oraz znany profiler Hubert Mayer, który stopniowo odkrywając kolejne sekrety Niki stara się znaleźć jej zabójcę.

W książce poznajemy dwie historie: pierwszą jest śledztwo mające na celu schwytanie mordercy, natomiast druga to opowieść Niny, którą opisuje w swoim internetowym dzienniku. Dowiadujemy się o jej drodze do wielkiej kariery, która pełna była kochanków, nałogów i innych świństw. W przeciwieństwie do życia postaci zakonnicy odgrywanej przez Nikę, historia aktorki jest dużo bardziej bezwzględna, brutalna i przepełniona grzechem. Po za naprawdę przyzwoitym kryminałem otrzymujemy także dość smutną opowieść o dziewczynie, która kiedyś miała wielkie marzenia, za które zapłaciła równie wielką cenę.

"Uważaj na swoje marzenia — mogą stać się przekleństwem, a za
wszystko trzeba będzie zapłacić. Nie ma nic za darmo, zwłaszcza jeśli,
by spełnić marzenie, próbujesz się przeistoczyć w kogoś, kim nie
jesteś i być nie masz siły."

Mam ogromny szacunek i podziw dla osób, które dokładnie zgłębiły ludzką naturę. Może nie bez znaczenia jest fakt, że moja mama jest psychologiem, ale osoby takie jak mentaliści ogromnie mnie fascynują. Dlatego też postać Huberta Mayera, który jest profilerem także bardzo mnie zainteresowała. To niesamowite, że w ludziach często można czytać jak w otwartej księdze, tylko większość z nas nie potrafi tego robić.

Sama książka jako kryminał jest naprawdę niezła. Wprowadzenie wspomnianej już przeze mnie historii Niki było bardzo ciekawym zabiegiem. Poznanie życia ofiary niewątpliwie pomaga w znalezieniu zabójcy. To, kto tak naprawdę się nim okazał było zupełnie nie do odgadnięcia przez większą część książki. Tożsamość mordercy nie do końca mnie jednak usatysfakcjonowała, liczyłam na nieco ciekawsze rozwiązanie tej sprawy.


"Nie ma przypadków. Wszystko, co się nam przytrafia,
zdarza się w jakimś celu i z jakiejś przyczyny. A ludzie myślą, że
dostaną coś za coś. Nie ma w tym nic złego, po prostu taka jest
ludzka natura. Na tym opierają się związki, zarówno emocjonalne,
jak i zawodowe. Inaczej bylibyśmy wariatami."

Mimo tego, że samo wyjaśnienie śmierci aktorki nie było moim zdaniem powalające, to ostatnie strony książki sprawiły, że szczęka opadła mi aż na podłogę i długo nie chciała wrócić na swoje miejsce. Nie mogę Wam wyjaśnić, o co chodzi, ale muszę przyznać, że byłam naprawdę pod wrażeniem tego, co się wydarzyło.

Nie jest to raczej książka dla osób bardziej wrażliwych. I tak, wiem, że większość kryminałów/ thrillerów raczej nie jest dla takich osób, ale niektóre sceny w "Sprawie Niny Frank" były wyjątkowo mocne i  brutalne. Dlatego, jeśli wolicie książki, w których autor bardziej skupia się na samej zagadce, a nie opisie zwłok itp. to sięgnijcie raczej po pozycje A. Christie, których kilka recenzji także już opublikowałam na blogu.

Dość długo zajęło mi przeczytanie tej książki i w międzyczasie pochłonęłam kilka innych pozycji. Mimo jakiejś dziwnej blokady zdawałam sobie sprawę z tego, że jest to pozycja na naprawdę niezłym poziomie, więc postanowiłam wytrwać do końca i zdecydowanie tego nie żałuję. Z pewnością za jakiś czas sięgnę także po inne książki Bondy, które jedni kochają, a drudzy nienawidzą.

wtorek, 16 października 2018

Możesz zmienić świat

Często, kiedy się czemuś sprzeciwiamy, postępujemy inaczej niż większość, to słyszymy "a co ty niby chcesz tym zdziałać? Świata nie zmienisz!". Bo w końcu jesteś tylko jedną, nic nieznaczącą osobą, tak jak miliony innych. Ale czy na pewno?


Wielka suma małych zmian


Co prawda nie krzywdząc innych nie sprawicie od razu, że zniknie całe zło tego świata, a traktując innych z tolerancją i szacunkiem nie pozbędziecie się homofobów i rasistów. Ale wielka zmiana zaczyna się od wielu małych zmian. To bardzo proste i logiczne - jeśli jedna osoba coś zmieni, to będzie to prawie niezauważalne, ale w miarę powiększania się grupy ludzi, którzy postanowią zmienić tą rzecz, efekt będzie coraz bardziej zauważalny. A czasami wystarczy, że jedna osoba, która zacznie jakąś inicjatywę, by w mgnieniu oka dołączyły do niej setki innych.

Zło się powiększa


To, że pojedyncza osoba w skali całego świata nie ma aż tak wielkiego znaczenia nie uprawnia jej do tego, aby robić złe rzeczy. Bo jeśli do tej dołączy kolejna, potem następna i jeszcze jedna, to w krótkim czasie to zło się rozprzestrzeni. Będzie efekt śnieżnej kuli. I kiedy zorientujemy się, co narobiliśmy, może być już za późno. Jeśli każdy człowiek na świecie zrobiłby w tej chwili jedną, złą rzecz, to na świecie wydarzy się ich prawie 7,5 miliarda! A to przecież tylko jedna mała rzecz na osobę.

Wykorzystaj swoje wpływy do szerzenia dobra

Wiem, że wielu z Was ma swoje blogi, kanały na na YouTube czy konta na Instagramie.Docieramy w ten sposób do kilkuset czy nawet kilku tysięcy osób. A to naprawdę spora społeczność. Wykorzystajmy więc to do naprawiania świata. Nie siedźmy bezczynnie. Czasami wystarczy wcisnąć "start" w tej wielkiej machnie zwanej internetem, a kolejne osoby zrobią resztę. Wystarczy odważyć się i zacząć, wyjść z inicjatywą. Może akurat się uda. Może w ten sposób zapoczątkujecie coś, co w przyszłości zmieni losy naszego świata.

Codzienne decyzje


Każdego dnia swoją postawą coś reprezentujemy. Wszystkie nasze wybory, to co jemy, czytamy, oglądamy, miejsce gdzie się uczymy czy pracujemy. Najprostszymi czynnościami pokazujemy swoje podejście do świata.

Pamiętajcie, że jesteście częścią większej całości. Częścią małą, ale nie nieważną. Bo jeśli każdy z nas pomyśli, że nie jest w stanie nic zmienić i siądzie z założonymi rękami, to świat nigdy nie będzie lepszy. Każda jednostka jest ważna, bo jest częścią czegoś wielkiego.

Możecie, nie wróć, MOŻEMY zmienić świat szerzeniem dobrych poglądów, myśli i nie popieraniem tego, z czym się nie zgadzacie. Bo nierobienie złego, jest robieniem dobra. 

Możemy zmienić świat. Bo jeśli nie my, to kto? Ja w to wierzę. I Wy też uwierzcie. Bo wiara czyni cuda.

środa, 10 października 2018

"Moja Jane Eyre" - recenzja

Z jakiegoś powodu dość długo zwlekałam z napisaniem tej recenzji i zupełnie nie wiedziałam jak mam się do niej zabrać. Przedstawienie tej książki w taki sposób, by oddać cały jej urok, a jednocześnie nie zdradzić zbyt wiele będzie dla mnie wyzwaniem. Podejmując współpracę z Wydawnictwem SQN (któremu bardzo dziękuję! ) nie spodziewałam się jak trudne to będzie zadanie. Nie poddam się jednak bez walki, więc oto przed Wami..."Moja Jane Eyre"!

Autor: Cynthia Hand, Brodi Ashton, Jodi Meadows
Wydawnictwo: SQN

Nie wiem, czy ktoś z Was kojarzy książkę "Dziwne losy Jane Eyre". Jeśli o mnie chodzi, to przed szumem, który powstał wokół "Mojej Jane Eyre" zupełnie nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Ostatnio jednak gdzieś tam z tyłu głowy mam teraz chęć przeczytania jej. Ale nie o tym jest dzisiejszy post, więc skupmy się na tym, co jest jego głównym tematem, czyli na "Mojej Jane Eyre", która powstała właśnie na podstawie tego angielskiego klasyka. 

Główną bohaterką jest tytułowa Jane Eyre. Jest prostą dziewczyną, sierotą, która marzy o pracy guwernantki. Pewnego dnia postanawia opuścić obskurną szkołę, która dotychczas była jej domem i spełnić swoje marzenie. Udaje jej się zdobyć posadę w domu niejakiego pana Rochestera. Z każdym dniem zaczyna łączyć ich coraz silniejsza więź. Ale czy jej pracodawca na pewno jest taki, jaki się wydaje?

Jane po za nie najgorszym wykształceniem i zdolnościami artystycznymi posiada także jeszcze jedną, bardzo rzadką umiejętność - widzi duchy. A jakby tego było mało, to potrafi także z nimi rozmawiać. Sprawia to, że dziewczyną zaczyna się interesować Towarzystwo do Spraw Relokacji Dusz Zabłąkanych. Ona jednak odmawia przyjęcia posady w Towarzystwie i postanawia zostać u boku pana Rochestera.

Z czasem sprawy się komplikują, a kiedy do całego tego zamieszania dodamy Alexandra Blackwooda, Charlotte Brontë oraz całą masę duchów, to powstaje naprawdę wybuchowa mieszanka.

Kiedy zaczynałam czytać tę książkę, to nie do końca wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Miałam już jakieś pojęcie o tej historii, ponieważ  z każdej strony zalewają nas recenzje tej powieści, ale nadal nie byłam pewna jak to wszystko będzie wyglądać. Pierwszy raz spotkałam się z powieścią, która byłaby swego rodzaju przeróbką innej powieści i bardzo mi się ta koncepcja spodobała. Autorki jak najbardziej podołały realizacji tego pomysłu, który wcale nie jest taki prosty do wykonania. 

"Człowiek obdarzony darem kreatywności nie zawsze nad nim panuje. Z czasem okazuje się, że niektóre z jego pomysłów żyją własnym życiem i podejmują niezależne decyzje."

Bohaterowie są dość dobrze wykreowani i budzą naszą sympatię albo wrogość. Zmiana narratora (raz jest nim Jane, raz Charlotte a raz Alexander) pozwala nam lepiej ich poznać i spojrzeć na wszystkie wydarzenia z różnych perspektyw.

Pisarki niejednokrotnie zaskakują zwrotami akcji, których czytelnik zupełnie się nie spodziewa. Do tego serwują nam także sporą dawkę homoru w rozmaitej postaci. Bardzo podobają mi się komentarze autorek pojawiające się w nawiasach, w których pół żartem pół serio oceniają specyfikę czasów, w których mają miejsce wydarzenia czy oceniają to, co robią bohaterowie.

Tak jak podejrzewałam - nie jestem w stanie oddać całego uroku tej historii. Ale niezależnie od wieku, jeśli szukacie czegoś na poprawę humoru i macie nieco dystansu do świata, to śmiało możecie sobie "Moją Jane Eyre" zamówić. Nie jest to coś, co spodoba się każdemu, bo wiadomo, że takiej książki nie ma, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest to naprawdę dobra powieść.

czwartek, 4 października 2018

"Gdy tu dotrzesz" - recenzja

Wrzesień nie był dla mnie najlepszym miesiącem jeśli chodzi o wynik czytelniczy. Mam za sobą 4 pozycje, z czego jedna z nich jest lekturą szkolną. Ostatnią książką, jaką udało mi się skończyć dokładnie ostatniego września jest "Gdy tu dotrzesz" i to właśnie o niej chcę Wam dzisiaj kilka słów napisać.


Autor: Rebecca Stead
Wydawnictwo: Iuvi

Narratorką całej historii jest nastoletnia Miranda. W pewnym momencie w życiu dziewczyny następuje ciąg dziwnych wydarzeń. Najpierw giną zapasowe klucze do mieszkania. Potem pojawia się dziwny list od tajemniczego nieznajomego. Niedługo po nim kolejny. Możnaby uznać to za głupi żart, gdyby nie to, że ich autor z niesamowitą dokładnością opisuje wydarzenia, które dopiero mają się wydarzyć.

Autorka zdecydowała się na narrację pamiętnikarską i dużą ilość opisów, szczególnie na samym początku powieści. Bohaterka wprowadza nas do swojego świata, mieszając ze sobą teraźniejszość z przeszłością. Momentami można się w tym nieco pogubić, ale nie warto się tym przejmować, bo z każdą stroną jest lepiej i czytelnik zaczyna rozumieć kolejność wydarzeń.

Całość kręci się wokół życia Mirandy, a co za tym idzie wokół szkoły, przyjaźni i miłości. Bohaterowie naprawdę dają się lubić, choć momentami brakowało mi jakiegoś odrobinę bardziej czarnego charakteru. Książka moim zdaniem nieco za bardzo skupia się na tym, aby pokazać, że w każdym z nas jest dobro. I mimo tego, że jak najbardziej się z tym zgadzam, to uważam, że jakaś postać, która jest bardziej zła niż dobra też by nie zaszkodziła.

Cały wątek podróży w czasie jest w tej powieści pokazany w ciekawy, ale dość nieskomplikowany sposób. W przeciwieństwie do tego, w jak ten temat poruszony był np. w książce "Miłość, która przełamała świat", w powieści autorstwa Stead jest on wyjaśniony bardzo logicznie i sprawia, że człowiek zaczyna się nad nim zastanawiać. Nie jest  to jednak na tyle rozbudowana kwestia, żeby zmieniała historię w typowe si-fi, co bardzo mi się spodobało, bo nie przepadam za fantastyką naukową. 

Książka nie jest długa, a historia w sumie dość prosta. Jedynym wątkiem, dla którego chce się czytać dalej, jest kwestia tajemniczych listów. To, w jaki sposób cała ta sprawa jest wyjaśniona naprawdę mi się spodobał i po przeczytaniu ostatnich kilku stron nagle wszystkie wydarzenia w tej książce nabrały sensu.

Nie powiem, że książka mi się nie podobała, ale myślę, że kilka lat temu byłabym z niej o wiele bardziej zadowolona. Dlatego jeśli macie np. 12-letnią siostrę czy kuzynkę, to myślę, że spokojnie możecie jej tą książkę sprezentować. Ale jeśli macie nieco więcej niż te 12 czy 13 lat, to prawdopodobnie nie zostaniecie tą książką oczarowani.