piątek, 28 grudnia 2018

"Obserwuję cię" - recenzja

Jakiś czas temu przekonałam się do czytania thrillerów, więc kiedy miałam trochę punktów do wybrania na portalu Czytam Pierwszy, to postanowiłam zamówić sobie "Obserwuję cię" i była to bardzo dobra decyzja.


Autor: T. Driscoll
Wydawnictwo: SQN

Elle jedzie właśnie na zjazd florystów, kiedy w pociągu zauważa dwie młode dziewczyny w towarzystwie mężczyzn, którzy właśnie wyszli z więzienia. Początkowo chce powiadomić rodziców współpasażerek, ale ostatecznie daje spokój. Jednak wkrótce okazuje się, że jedna z dziewczyn zaginęła.  Elle zgłasza się na policję.

Dorośli wymieniają się spojrzeniami.
- Obejrzeliśmy materiał z kamer, Sarah. Z klubu. - Tym razem odzywa się detektyw. Ton głosu ma bardziej stanowczy. - Niestety, nie wszystkie kamery działały, ale jest parę kwestii, które nie do końca rozumiemy. Poza tym zadzwonił do nas światek.
- Świadek?
- Tak. Kobieta z pociągu.

Rok później nadal nie ma żadnych wieści, a Anna nadal jest uznana za zaginioną. Elle natomiast zaczyna dostawać anonimowe pogróżki. Wynajmuje do pomocy prywatnego detektywa. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana niż  początkowo wygląda.

"Obserwuję cię" to naprawdę dobra powieść, choć nie nazwała bym jej raczej typowym thrillerem. Całą historię mamy okazję poznawać z różnych perspektyw, zarówno z punktu widzenia Elle, ojca Anny, detektywa jak i wielu innych postaci. Bardzo lubię taki tym narracji, ale momentami wkurzało mnie to, że nie dostaję od razu kontynuacji zaczętej kwestii, bo następuje zmiana perspektywy. Sama fabuła jest jednak na naprawdę dobrym poziomie i nie brakuje zwrotów akcji i zmiany głównego podejrzanego. Początkowo nieco obawiałam się, że książka okaże się mało oryginalna, ale brytyjska autorka pokazała, że potrafi zaskoczyć czytelnika.

Książka porusza też różne dość trudne wątki, takie jak molestowanie seksualne czy anoreksja. Pokazuje, że jeśli nie zostanie udzielona pomoc, to od jednego niedaleko do drugiego.

Jeśli chodzi o język jakim posługuje się autorka, to czyta się go naprawdę dobrze i wydaje mi się, że jest dość lekki jak na kryminał/thriller. Jest to zdecydowanie jedna z największych zalet całej książki, bo już chyba dawno nie czułam, że  czyta mi się tak lekko i praktycznie płynę przez opowieść. 

Powieść naprawdę mi się podobała i mimo średniej oprawy graficznej (okładka niezbyt mi się podoba i nie ma zbyt wielkiego związku z treścią) sama treść jest moim zdaniem naprawdę warta uwagi.

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Świąteczny Book TAG

Nie wiem, kiedy ten czas zleciał, ale mamy dziś Wigilię. Dlatego zapraszam Was na Świąteczny Book TAG. Nie pamiętam niestety skąd go podkradłam, bo pytania miałam zapisane jako wersję roboczą wpisu od dość dawna.




UNDER THE MISTLETOE – JAKĄ FIKCYJNĄ POSTAĆ CHCIAŁABYŚ POCAŁOWAĆ POD JEMIOŁĄ?
Nie jestem osobą mającą tysiące książkowych mężów, ale jeśli miałabym kogoś wybrać, to na chwilę obecną byłby to albo Draco (jako Ślizgonka nie mogę nie ubóstwiać księcia Slytherinu), albo Gus z "Promyczka".

DWANAŚCIE POTRAW – Z JAKĄ FIKCYJNĄ RODZINĄ CHĘTNIE ZJADŁABYŚ KOLACJĘ WIGILIJNĄ?

Dość długo zastanawiałam się nad tym pytaniem i doszłam do wniosku, że byłaby to rodzina Garstków z książki "Trup na plaży i inne sekrety rodzinne", bo mimo tego, że nie zawsze było wśród nich idealnie, to w każdej sytuacji się wspierali.

OPOWIEŚĆ WIGILIJNA – JAKĄ KSIĄŻKĘ Z CHĘCIĄ PRZECZYTASZ/PRZECZYTAŁABYŚ PODCZAS ŚWIĄT?

Jeśli chodzi o tegoroczne plany, to najprawdopodobniej zabiorę się za "Czerwień rubinu" i skończę "Zło czai się za rogiem". Natomiast moje ulubione książki w świątecznym klimacie to chyba "W śnieżną noc" i "Światło".

PIERWSZA GWIAZDKA – JAKA KSIĄŻKA WZBUDZIŁA W TOBIE CIEPŁE, PRZYJEMNE ODCZUCIA?
Jest cała masa takich książek i prawdopodobnie dnia by mi nie starczyło, żeby je wszystkie wymienić.Nie potrafię wybrać jednej, która zasługuje na szczególne wyróżnienie. 



ŚWIĄTECZNA RADOŚĆ – JAKIE SĄ TWOJE ULUBIONE ŚWIĄTECZNE MOMENTY LUB WSPOMNIENIA Z POPRZEDNICH ŚWIĄT?

Święta Bożego Narodzenia to zdecydowanie mój ulubiony czas w roku i wiąże się z nimi masa pozytywnych rzeczy. Już same przygotowania np. pieczenie pierniczków jest przecudowne. Z takich nietypowych "tradycji" to zawsze na święta dostawałam puzzle, z każdym rokiem coraz większe (nawet po kilka tysięcy elementów) i próbowaliśmy je ułożyć przed nowym rokiem. 

LISTA NIEGRZECZNYCH – PRZEDSTAW FIKCYJNEGO BOHATERA, KTÓRY TWOIM ZDANIEM ZASŁUŻYŁ NA RÓZGĘ!
Chyba nikt się nie zdziwi, jeśli powiem, że będzie to Dolores Umbridge. Wydaje mi się , że jest to jedna z nielicznych postaci znienawidzona przez wszystkich czytelników. 


ALL I WANT TO CHRISTMAS IS YOU – PODAJ TYTUŁ KSIĄŻKI, KTÓRA TWOIM ZDANIEM POWINNA ZOSTAĆ BARDZIEJ DOCENIONA
Zdecydowanie będzie to "Błękitny zamek", czyli jedna z mniej znanych książek L.M. Montgomery, niosącą piękne przesłanie, którą uwielbiam jak chyba większość jej twórczości.

DEAR SANTA – PODAJ TYTUŁ KSIĄŻKI, KTÓRA TWOIM ZDANIEM POWINNA SIĘ ZNALEŹĆ POŚRÓD PREZENTÓW NAS WSZYSTKICH, PONIEWAŻ JEST WYJĄTKOWA I WYJAŚNIJ, DLACZEGO JEST TWOIM WYBOREM!
Jeśli mnie znacie, to wiecie, że najchętniej wcisnęłabym tu "Anię z Zielonego Wzgórza", ale wiem, że nie jest to coś, co spodoba się każdemu. Chyba nie mam takiej książki, którą chciałabym dać każdemu, komu się da, chociaż uważam, że książka to jeden z najlepszych możliwych prezentów, szczególnie z dedykacją. 

Na dzisiaj to tyle. Nie będę wskazywać konkretnych osób, które chcę nominować, ale wszyscy, którzy to czytają mogę uznać się za nominowanych. I na koniec chciałabym Wam jeszcze życzyć Wesołych Świąt i masy książek pod choinką.


poniedziałek, 17 grudnia 2018

"Promyczek" - recenzja

Do przeczytania tej książki zachęcało mnie sporo moich znajomych, których gustom czytelniczym dość ufam, więc w końcu postanowiłam się za nią zabrać (z tego miejsca pozdrawiam Madzię, Domi i Justysię, które były głównymi sprawczyniami całego zamieszania). I tym razem nie zawiodłam się na ich poleceniach, chociaż nie jestem pewna, czy jestem tak bardzo zachwycona "Promyczkiem" jak one.


Autor: Kim Holden
Wydawnictwo: Filia

Na początku chciałabym powiedzieć, że jest to książka, którą mimo jej wad dość trudno skrytykować. Chodzi mi o to, że mimo tego, że sama historia jest na tyle wyjątkowa, że nawet te niedociągnięcia czytelnik automatycznie przymyka oczy ciężko się o nich mówi, bo może się okazać, że czar, który rzuciła na nas ta powieść pryśnie, jeśli to zrobimy. Dlatego mam nadzieję, że ta recenzja mimo wszystko będzie sensowna i względnie poukładana, ale nic nie obiecuję.

Myślę, że wszyscy chcielibyśmy wszystko od razu. To nie egoizm, taka jest po prostu ludzka natura. Jednak czasami musimy pamiętać o istotnych rzeczach - tych dobrych, ale i tych złych.

W książce mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, głównie z perspektywy Kate, czyli głównej bohaterki, ale czasem narratorem jest także Keller. Ona mimo tego, że wiele w życiu przeszła ma w sobie niekończące się pokłady optymizmu i sprawia, że nie da się źle czuć w jej towarzystwie. Chłopak natomiast ma wszystko dokładnie zaplanowane od małego, wie co gdzie i kiedy powinien zrobić, a w jego życiu nie ma miejsca na spontaniczność...aż do pojawienia się w nim Kate. A, no i jest jeszcze Gus - najlepszy przyjaciel głównej bohaterki  i wschodząca gwiazda muzyki.

Kiedy poznajemy tę trójkę, oraz wielu innych bohaterów, Kate właśnie zaczyna nowy etap swojego życia, jakim są studia w Minnesocie. To właśnie tam poznaje Kellera, oraz wielu innych ludzi, którzy w najbliższym czasie zawładną jej życiem.


Nie jest to książka bez wad. Niektóre wątki były nieco urwane (i raczej nie zostaną skończone w następnej książce) i moim zdaniem części z nich można ich było w ogóle nie zaczynać, bo nie wprowadzały za wiele do fabuły. Kolejną rzeczą, która troszkę mi przeszkadzała to to, że bohaterowie byli praktycznie bez skazy, a do tego wiele wycierpieli w życiu i momentami miałam wrażenie, że za niedługo będą mogli konkurować ze świętym męczennikami.

Mimo to cała historia jest czymś na swój sposób wyjątkowym. Porusza wiele ważnych i niełatwych wątków jak alkoholizm, choroba, anoreksja czy nawet śmierć. Pokazuje jak ważne jest to, żeby otaczać się ludźmi, którzy będą nas wspierać. Bo życie jest za krótkie na to, by je marnować.


Nie mówię, że nie powinieneś realizować celów i spełniać marzeń. Po prostu nie rezygnuj z tego, co dzieje się teraz, dla nieznanej przyszłości. Może ominąć cię wiele szczęścia, kiedy będziesz czekał na lata, które mogą nigdy nie nadejść. Nie trać czasu, bo przegapisz chwilę obecną, a przyszłość wcale nie jest taka pewna.

To co wydarzyło się praktycznie na samym końcu książki...o rany. Domyślałam się tego na dłuższy czas przed tym, zanim to miało miejsce (osoby, które czytały wiedzą o czym mówię, ale nie chcę pisać wprost, żeby nie zepsuć lektury tym, którzy jeszcze tego nie zrobili), ale mimo wszystko miałam takie "niee...dlaczegoooo"'. Ale mimo wszystko nigdy nie powiem, że jest to smutna historia. Owszem, jest wzruszająca, ale nie smutna. I dobitnie uświadamia nam, że powinniśmy żyć tak, jakby już jutro miało nas nie być. Daje też piękną lekcję optymizmu i otwartości na to, co przyniesie kolejny dzień.

"Jesteście dzielni…
A teraz idźcie… stwórzcie legendę!
To rozkaz.
Zróbcie to.
Proszę..."

Nie potrafię jednoznacznie ocenić tej powieści. Jeśli miałabym przyznawać punkty w kategoriach typu fabuła, język, spójność itp., to prawdopodobnie nie uzyskałaby powalającego wyniku.Jednak jej przesłanie sprawia, że z czystym sumieniem mogę powiedzieć "czytajcie "Promyczka"!". I bądźcie promyczkami dla innych.

środa, 12 grudnia 2018

Za co kocham i nienawidzę bookstagram?

Wiem, że ostatnio mocno zaniedbałam pisanie recenzji, ale mam bardzo mało czasu na czytanie, więc nie mam po prostu co recenzować, a nie chcę zostawiać Was kompletnie bez nowych wpisów, dlatego w przerwach od nauki i ogarniania różnych spraw staram się tworzyć takie treści, jakie jestem w stanie. Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza (w komentarzach możecie dać mi znać, czy wolicie recenzje czy jednak inne notki). A teraz przejdźmy już do sedna sprawy czyli powodów, dla których jednocześnie kocham i nienawidzę bookstagrama (a jeśli ktoś jeszcze nie widział mojego konta na Instagramie, to zapraszam TU, a potem proszę wrócić i skończyć czytać ten post).


 Powody do nienawiści

Zacznijmy od tego, co podobno nasz naród kocha najbardziej, czyli narzekania. A trochę powodu (jak zawsze) się znajdzie. Zaczynając od wszelkiego rodzaju popularnych ostatnio botów pisząc z kont ludzi (którzy sami je instalują) komentarze w stylu "Super, zapraszam do mnie", przez zmieniającą się co najmniej kilkanaście razy dziennie liczbę obserwujących, spowodowaną dziwnymi kontami niezwiązanymi zupełnie z tym, co pokazuję w internecie, które co chwila mnie obserwują i odobserwowują (czy takie słowo w ogóle istnieje?!).

A, byłabym zapomniała o tym, co wyczynia czasem sama aplikacja. O ile drobne problemy z używaniem jej można jeszcze zwalić na sam telefon, o tyle rzeczy takich jak ucinanie zasięgów już nie. Nie mam pojęcia jak stworzone są algorytmy Instagrama, ale wszelkie "zakazane hasztagi" czy niewyświetlanie czyiś postów bywa naprawdę ciężkie do ogarnięcia i bardzo uciążliwe.

Następny temat, którego moim zdaniem nie można pominąć, są wszelkiego  rodzaju kradzieże zdjęć. Już niejednokrotnie zdarzyło się, że osoby, które znam padały ofiarom tego typu oszustw i oskarżane o to, że robią z igły widły, kiedy pisały do osoby, która ukradła ich pracę.

To wszystko jest jednak do przetrwania, tym bardziej, że niewiele możemy z tym zrobić. Jednak jedną z rzeczy, które nieraz naprawdę mnie irytują są różnego rodzaju dramy, których jak chyba w każdej internetowej społeczności, na bookstagramie nie brakuje.

Jednym z bardzo niesprawiedliwych zjawisk w ostatnim czasie było np. oskarżanie o promowanie siebie zamiast książek. Bo w końcu osoba prowadząca profil o książkach nie powinna się na nim ani razu pokazywać, bo książki są najważniejsze, dlatego powinniśmy chyba mieć jakiś tryb incognito czy coś. Moim zdaniem jest to zupełnie bez sensu, bo bez tego człowieka nie byłoby tego profilu, a po za tym każdy może pokazywać na swoim koncie co chce i nie rozumiem co komu do tego.

Kolejnym popularnym tematem do wszczynania bardziej lub mniej kulturalnych sporów są współprace z wydawnictwami. To jest temat rzeka i oskarżeń jest bez liku. I w tej chwili zaczęłam zastanawiać się nad zrobieniem osobnego wpisu na temat tych wszystkich dram, może nawet z małą pomocą znajomych bookstagramerów - dajcie mi koniecznie znać, czy chcielibyście coś takiego, bo wydaje mi się, że byłby to ciekawy pomysł.


Miłość Ci wszystko wybaczy, czyli za co i tak kocham bookstagram

Po tym wszystkim, co napisałam wyżej, możnaby pomyśleć, że bookstagram to jedno wielkie zło. Czy tak jest? Nie. Owszem, ma swoją ciemną stronę, ale mimo wszystko go uwielbiam. Świetne jest to, że możemy dzielić się swoją pasją i trochę wyżyć twórczo. Ale to, za co najbardziej kocham bookstagram to...ludzie.

Absolutnie cudowne jest to, że ktoś reaguje na moją twórczość i w ogóle na to, co robię. Czasem, kiedy mam gorszy dzień, wystarczy jeden miły komentarz, albo wiadomość potrafi bardzo poprawić mi humor. Kilka razy zdarzyło mi się już, że ktoś napisał, że w jakiś sposób wpłynęłam na jego życie czy mu pomogłam. Dla mnie jest to coś totalnie niezwykłego, że nie robiąc nic wielkiego, jestem w stanie nieświadomie sprawić, że komuś będzie lepiej. 

To zresztą jest kolejna świetna rzecz - możemy napisać do praktycznie nieznajomej osoby z jakimś pytaniem i w 99% przypadków nikt nie będzie miał z tym problemu, normalnie nam odpowie, a często wywiąże się z tego nawet dłuższa dyskusja. To właśnie w taki sposób zdobyłam wielu znajomych na Instagramie, z którymi często rozmawiam/piszę tyle samo, albo nawet więcej, niż z moimi "normalnymi" znajomymi ze szkoły. Gdyby nie bookstagram, to prawdopodobnie większości z nich nigdy w życiu bym nie poznała.

Uwielbiam to, że tworzymy coś na kształt wielkiej (nienormalnej) rodziny. Naprawdę miło jest patrzeć na to, jak ludzie z naszej społeczności są w stanie się wspierać nawet w totalnie błahych sprawach.

Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale wydaje mi się, że założenie konta na Instagramie jest jedną z najlepszych decyzji związanych z internetem jakie kiedykolwiek podjęłam. Dajcie mi koniecznie znać, czy Wy też macie swoje profile i jakie są Waszym zdaniem plusy i minusy bookstagrama.

czwartek, 6 grudnia 2018

"Cień wiatru" - recenzja

Już dawno nie było na blogu recenzji książki, mimo, że literatura jest jednym z najczęściej poruszanych przeze mnie tematów. Listopad był jednak dla mnie bardzo pracowitym miesiącem i niestety miałam dość mało czasu na czytanie. Udało mi się jednak skończyć "Cień wiatru" i dzisiaj chciałabym powiedzieć Wam kilka słów o tej książce, bo w stu procentach na to zasługuje.



Autor: Carlos Ruiz Zafón
Wydawnictwo: Muza

Akcja rozgrywa się w Barcelonie tuż po zakończeniu II wojny światowej. Głównym bohaterem jest Daniel, który zafascynowany książką Juliana Caraxa usiłuje znaleźć inne jego powieści i dowiedzieć się czegoś o samym autorze. Nie jest to jednak łatwe zadanie. Podejmując się go, chłopak nie wie, jak bardzo wpłynie to na jego życie i jak wiele w nim zmieni.

Kiedy poznajemy Daniela jest on jeszcze bardzo młodym chłopcem, który na naszych oczach dorasta z każdą przeczytaną stroną. Razem z nim przeżywamy wszystkie rozterki związane z miłością, przyjaźnią i poszukiwaniem samego siebie. Książka ma ponad 500 stron, więc przebywamy z nim na tyle długo, że momentami możemy mieć wrażenie, jakby nie był tylko fikcyjną postacią, ale stał się naszym znajomym. Dodatkowo sama historia w miarę, jak bohater dorasta, staje się coraz poważniejsza i bardziej zawiła.

Jeśli chodzi o postacie, to jeszcze bardziej niż głównego bohatera polubiłam Fermina. Kompletnie skradł moje serce swoim podejściem do życia, nietuzinkowością i poczuciem humoru. Nawet jeśli sama książka okazałaby się średnia, to byłabym w stanie czytać ją tylko i wyłącznie z jego powodu.

"- Proszę się nie śmiać, to ludzie tacy jak ona czynią ten pieski świat miejscem, które warto odwiedzić.
-Dziwki?
-Nie. Dziwkami stajemy się wszyscy, prędzej czy później. Mam na myśli ludzi o dobrym sercu."

Kolejną rzeczą, która mi się podoba jest to, że w zasadzie cała akcja toczy się wokół książek. Po pierwsze - jakby nie było, większość wydarzeń wynikała z poszukiwania pisarza, a jakby tego było mało, to ojciec Daniela prowadzi księgarnię. Pokazuje też, jak ważne mogą być dla nas historie zapisane w powieściach i jak ogromny wpływ na nas mają.

W pewnym momencie Zafón wprowadził do książki też coś na kształt wątku kryminalno-sensacyjnego, o ile można tak to nazwać. Zaczynają się morderstwa i napaści, a na jaw wychodzą wydarzenia z przeszłości. Autor nadała temu jednak zupełnie inną formę niż ta, którą mamy okazję poznawać w większości kryminałów/thrillerów.

Powieść ujęła mnie totalnie od pierwszych stron, a do samego końca nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Uważam, że jest to pozycja bardzo wyjątkowa i z całego serca zachęcam Was po sięgnięcie po nią, mimo tego, że wiem, że zdecydowanie nie jest to książka dla każdego. Może Was totalnie zanudzić, ale możecie też tak jak ja dać jej się oczarować.

piątek, 30 listopada 2018

"Marsjanin" - recenzja filmu

Już bardzo dawno nie było tutaj recenzji filmu. Spowodowane jest to tym, że w ostatnim czasie nie oglądałam nic wartego uwagi, czym chciałabym się z Wami podzielić. Ostatnio jednak przy okazji rozmowy o filmach padł tytuł "Marsjanin", a mnie przypomniało się, że kiedyś chciałam to obejrzeć, więc kiedy znalazłam chwilę czasu postanowiłam w końcu go w końcu nadrobić.



W czasie jednej z misji na Marsie nadciąga gwałtowna burza piaskowa zmuszająca załogę do opuszczenia planety. Jeden z astronautów zaginął i nie daje znaku życia. Jego towarzysze myślą więc, że zginął i postanawiają odlecieć bez niego.

Okazuje się jednak, że Mark żyje. Kiedy odzyskuje przytomność uświadamia sobie, że został na Marsie sam, bez łączności z Ziemią. Ma do dyspozycji tylko niewielkie zapasy jedzenia i wody znajdujące się w bazie. Postanawia nie poddawać się i za wszelką cenę przetrwać do kolejnej ekspedycji, która będzie miała miejsce za cztery lata.

Sytuacja, w której znalazł się główny bohater nie należy do łatwych, ale dzięki swojej wytrwałości i poczuciu humoru Mark z każdym dniem coraz lepiej radzi sobie sam na sam z nieznaną planetą. Każdego dnia ma jednak świadomość, że może mu się nie udać.

"Mars stara się mnie zabić.
No cóż... Mars nie usmażył Pathfindera. 
Poprawka: Mars i moja głupota próbują mnie zabić."

Film powstał na podstawie książki A.Weir'a i moim zdaniem pomysł na tę historię jest naprawdę świetny. Mimo tego, że nie jestem fanką si-fi, to "Marsjanin" pozytywnie mnie zaskoczył. Dodatkowym plusem są elementy związane z NASA i ogólnie astrofizyką, która jest niezwykle fascynującą dziedziną nauki (odzywa się mój wewnętrzny kujon). I mimo tego, że iektórych rzeczy, o których rozmawiali za bardzo nie rozumiałam, to potęgowało to tylko efekt "wow" i w ogóle mi nie przeszkadzało.

Ekranizacja zgarnęła wiele nagród m.in.Złote Globy, a nawet nominacje do Oscara. Według mnie są one jak najbardziej uzasadnione, ponieważ nie tylko fabuła jest naprawdę dobra, ale jeśli chodzi o realizację, to też nie ma się za bardzo do czego przyczepić.Aktorzy także dobrze się spisali, a Matt Damon w roli Marka bardzo mi się podobał.

Może moja dzisiejsza recenzja nie jest wybitnie przekonująca, ale po za tym, że w chwili, kiedy to piszę jestem już nieco zmęczona (bloger też człowiek, też zdarza nam się prawie zasypiać nad klawiaturą), to po prostu nie wiem co jeszcze mogę napisać. Więc po prostu jeśli macie wolną godzinę czy dwie to wpiszcie w wyszukiwarkę "Marsjanin film" i obejrzyjcie, bo naprawdę warto.

środa, 21 listopada 2018

Czy myślimy za dużo?

Jakiś czas temu szukając w internecie czegoś zupełnie innego zetknęłam się z pojęciem "overthinking", które na nasz język można by przetłumaczyć po prostu jako nadmierne myślenie, bardziej fachowo wiele osób nazywa to paraliżem analitycznym. Zaczęłam się zastanawiać o co w zasadzie chodzi, bo jak to, naprawdę można za dużo myśleć? Zaczęłam więc przeglądać teksty na ten temat i doszłam do wniosku, że tak, można.


Co to jest ten "overthinking"?

Wyobraźmy sobie chomika, który ma w klatce kołowrotek. Wchodzi do niego, biega i biega, a potem wychodzi i...wciąż jest w tym samym miejscu, w którym był. Tak samo dzieje się z nami, kiedy po raz kolejny analizujemy jakąś rozmowę czy sytuację (niekoniecznie negatywną), albo przez pół godziny zastanawiamy się nad tym, czy na śniadanie zjeść kanapkę z serem czy jednak z dżemem.
Overthinking wcale nie musi dotyczyć rzeczy negatywnych i bolesnych. To także wszelkie analizowanie, tworzenie planów i scenariuszy.

Czytałam gdzieś, że nawet ok. 80-90% naszych myśli jest niepotrzebnych. Na początku wydało mi się to kompletnie niemożliwe, no bo jak to, większość tego, co dzieje się w mojej głowie jest zbędne? Nie, to nie może być prawda. Kiedy jednak zaczęłam się nad tym zastanawiać zdałam sobie sprawę z tego, że to wcale nie jest takie nierealne jak może się wydawać.

Jesteśmy otoczeni modą na bycie idealnym i robienie miliona produktywnych rzeczy. Presja często jest na tyle duża, że czujemy się winni kiedy nie podejmujemy żadnego działania. Próbujemy więc pozbyć się wyrzutów sumienia "działając" w głowie.

"Myślenie wielokrotnie uczyniło mnie smutną.
Działanie - nigdy w całym moim życiu" 
                                                          -E. Gaskell

Blokada działania

Jeśli przyjrzymy się swoim myślom, to prawdopodobnie zauważymy, że większość jest powtarzalna i bezcelowa. Jesteśmy jak chomiki w kółku - myślimy i myślimy, ale do niczego to nie prowadzi. Mimo dokładnie opracowanego planu i tak odkładamy rzeczywiste działanie na później. Samo myślenie nie rozwiąże naszych problemów. Pożera też czas i energię, którą moglibyśmy przeznaczyć na rzeczywiste działanie prowadzące zrealizowania jakiegoś celu.

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego niektóre znane osoby zawsze ubierają te same albo bardzo podobne ubrania? To właśnie po to, by nie musieć myśleć i każdego dnia zastanawiać się, co na siebie włożyć. Uważają, że energię i czas, który na to poświęcają wolą wykorzystać w inny sposób. 

Wiele razy zdarzało mi się już zaplanować sobie tysiąc projektów i innych rozwijających rzeczy. Ciągle myślałam, że to musi się udać i jak fajnie będzie jak już to będę robić. No właśnie - myślałam. I na myśleniu niejednokrotnie się kończyło.

A prawda jest taka, że działanie jest proste i w większość przypadków wymaga jednej, prostej myśli - chcę to zrobić, więc wstaję i robię.




Czas powiedzieć stop

Nadmierne myślenie wcale nie jest dla nas dobre. Dlatego warto spróbować z nim walczyć. Nie jest to łatwe, ale myślę, że może przynieść pozytywne rezultaty. Jako osoba, która cały czas wszystko rozważa i analizuje te same sytuacje postanowiłam zrobić eksperyment. Spróbuję przetestować różne rady i sposoby radzenia sobie z overthinkingiem, a potem podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami i tymi sposobami, które naprawdę działają. Mam nadzieję, że uda mi się to jakoś zorganizować i nie odechce mi się próbowania tego po kilku dniach. Także trzymajcie kciuki i dajcie koniecznie znać, czy Wy też za dużo myślicie.

środa, 14 listopada 2018

Wulgaryzmy w książkach


Dorośli zawsze powtarzają „nie przeklinaj”. Bo to nie ładnie, bo nie wypada, bo nie przystoi. Mimo to XXI wiek pełen jest wulgaryzmów. Totalny paradoks, ale to akurat temat na osobny post. Prawda jest taka, że nie są one nowością – ogromna część z nich istnieje od wieków m.in. w literaturze. Wystarczy sięgnąć do dzieł Reja czy Kochanowskiego.


Wulgaryzm czy przekleństwo

Powszechnie nazywa się wszelkiego rodzaju wulgarne słowa, których Polacy tak lubią używać, przekleństwami. Jest to jednak błąd. Przekleństwem będzie już bowiem zwykłe „idź do diabła”.  Owszem, przekleństwa mogą być wulgarne i często takie właśnie są. Nie jest to jednak to samo i warto o tym pamiętać.

Wulgaryzmy pomagające wykreować bohatera

W teorii wszystko da się wyrazić za pomocą bardziej kulturalnych słów. Zastanówmy się jednak nad tym, czy jeśli w powieści jest scena, w której rozmawiają ze sobą np. dwaj więźniowie, to będą oni używać kwiecistego języka? No nie wydaje mi się. Dlatego wulgaryzmy często sprawiają, że dany bohater jest bardziej realny. Skoro w normalnym świecie ludzie używają wulgaryzmów, to dlaczego w książkach nagle mieliby tego zaprzestać?

Wulgaryzmy jako prowokacja

Kiedy przygotowywałam się do WKP z języka polskiego w wielu zestawieniach wulgaryzmy były zaliczane do środków stylistycznych, których celem jest właśnie prowokacja. I szczerze mówiąc muszę się z tym zgodzić. Mimo, że wulgaryzmy są dzisiaj dość powszechne, to mimo to wciąż przyciągają naszą uwagę. 

Wulgaryzmy, które są bo tak

Nieraz jednak w książkach można spotkać wulgaryzmy, które są tam w celu znanym chyba tylko autorowi. Bo o ile poprzednie przypadki ich użycia są dla mnie uzasadnione, to często „brzydkie słowa” są wciśnięte w powieść nieco na siłę, bo pisarz czy pisarka mieli taki kaprys, a potem w czasie redagowania jakoś nikt nie zwrócił na to uwagi. Ja co prawda nie czytałam zbyt wielu takich pozycji, ale spotkałam się z tym zjawiskiem nawet w książce typowo dla młodzieży.

Czy przeszkadzają nam wulgaryzmy w książkach?

Przed napisaniem tego posta zrobiłam na moim Instagramie ankietę, jak bardzo przeszkadzają Wam wulgaryzmy w literaturze. Większość z Was zagłosowała, że nie bardzo, albo nawet, że wcale. Przeglądałam też dyskusje na różnych forach i zdania były dość podzielone. Jeśli o mnie chodzi, to też nie mam nic przeciwko, pod warunkiem, że nie jest ich za dużo i są w jakiś sposób uzasadnione.

A jakie jest Wasze zdanie na temat stosowania wulgaryzmów?  Macie jakieś ciekawe spostrzeżenia z nimi związane?

czwartek, 8 listopada 2018

5 razy 5, czyli pięć świetnych ekranizacji książek

Zekranizowanych została już cała masa książek. Jedne adaptacje dokładnie oddają powieści, na podstawie których powstały, a inne zupełnie ich nie przypominają. Nie chcę dzisiaj skupiać się jednak nad tym, jak można zepsuć książkową historię przez stworzenie filmu na jej podstawie. W tym poście wolę zająć się tymi, które są zrobione dobrze. A zatem - oto lista 5 ekranizacji, które uważam za warte uwagi. 


1.Ania z Zielonego Wzgórza

 Jeśli jesteście ze mną dłużej, to wiecie, że Ania jest dla mnie bardzo ważną książką, którą kocham całym sercem. Na jej podstawie powstały liczne filmy, a także serial, ale dla mnie zawsze jedyną "słuszną" wersją będzie ta z Megan Follows. Mimo, że film ma już swoje lata, to jest naprawdę dobrze zrobiony. Oglądałam go już kilka razy i  na pewno jeszcze nieraz to powtórzę.

2. Szatan z 7 klasy 

Pozostając w nieco bardziej dziecięcych klimatach, chciałabym wspomnieć też o przygodach niejakiego Adama Cisowskiego. Przez długi czas zastanawiałam się, czy umieścić tę pozycję na liście, bo zupełnie mi tu nie pasowała, ale uparcie nie chciała się ode mnie odczepić. Na pewno nie jest to jeden z moich ulubionych filmów, ale zarówno wersja z bodajże 1960 roku jak i ta nowsza z 2006 za każdym razem skutecznie wywołują uśmiech na mojej twarzy.

3. Poirot

Odchodząc już nieco od dziecięcej tematyki chciałabym wspomnieć nie o filmie, ale o serialu, który poświęcony jest zagadkom rozwiązywanym przez jedynego w swoim rodzaju Herkulesa Poirot. Jeden odcinek jest ekranizacją jednej książki, więc w zasadzie można je traktować jak osobne filmy. David Suchet w roli małego Belga jest świetny, a o tym, że historie stworzone przez A.Christie uwielbiam w każdej postaci, to chyba nie muszę Wam przypominać. Po prostu cudo!

4. Harry Potter

W tym miejscu chciałabym bardzo serdecznie pozdrowić moją mamę, jeśli to czyta, bo zawsze jak sobie włączę Harry'ego zastanawia się, co ja w tym widzę. I powiem Wam, że jeszcze kilka lat temu byłam podobnego zdania i nie do końca rozumiałam cały ten szum wokół tej historii, ale ludzie się zmieniają. I mimo tego, że nie biegam po ulicach w szaliku w barwach Slytherinu (jeśli są tu jacyś przedstawiciele Domu Węża, to niech mi się koniecznie zameldują w komentarzu!), a miotły wykorzystuję tylko do zamiatania, to przygody młodego czarodzieja nie są już dla mnie tylko głupim tworem czyjejś wyobraźni.


Przyznaję się bez bicia, że książki nie czytałam, ale obiecuję, że to nadrobię, bo film kompletnie mnie oczarował. Jest totalnie uroczy i szerzy ideę tolerancji i akceptacji. Pokazuje jak osoby homeseksualne traktowane są w dzisiejszym świecie i to, że czasami wato pokonać strach i nie przejmować się, tym, co myślą inni.

A jakie są Wasze ulubione ekranizacje? Napiszcie mi koniecznie w komentarzach. Może dzięki temu poznam filmy warte uwagi, bo jesienne wieczory bez filmów dla mnie praktycznie nie istnieją. 

piątek, 2 listopada 2018

Nienawidzę poniedziałków

Jeśli zawsze pierwszy dzień po weekendzie jest dla Was katorgą i z całego serca go nienawidzicie, to mam dla Was złą wiadomość - nienawidzicie jednej siódmej swojego życia.




To wszystko przez ten poniedziałek

Wielu z nas swoją mękę zaczyna już w niedzielę wieczorem, kiedy to orientujemy się, że za kilkanaście godzin trzeba będzie wstać do szkoły, pracy czy na uczelnię. A kiedy rano dzwoni budzik oznajmiając nam, że czas wrócić do codziennych obowiązków, to nasze myśli prawdopodobnie zawierają zdecydowanie zbyt dużo wulgaryzmów. Zanim zwleczemy się z łóżka, to już praktycznie jesteśmy spóźnieni. Do tego włosy nie chcą układać się tak jak powinny, a do tego nie możemy znaleźć słuchawek i w ogóle wszystko jest nie tak. Ale to przecież nie nasza wina, to wszystko przez ten pieprzony poniedziałek, prawda? 


Czy wtedy życie nie może być piękne? 

W poniedziałek przecież nie może wydarzyć się nic pozytywnego. No po prostu nie i koniec, bo...bo to poniedziałek! A wtedy słońce zawsze nas razi zamiast ogrzewać, to tylko nas razi. Wszyscy (z panią na kasie włącznie) wyglądają, jakby chcieli nas zamordować. No i w ogóle, to jest kompletnie do bani.

Nie prawda.

Kiedy tak się nad tym zastanowimy, to prawdopodobnie okaże się, że większość obowiązków, które musimy wykonać jest w miarę znośna (a już na pewno nie gorsza niż inne dni tygodnia, w które musielibyśmy zrobić to samo), a może nawet znajdziemy kilka takich, które okażą się dość przyjemne. I że chociaż do niektórych rzeczy musimy się zmusić, to znajdą się też takie, które sprawią nam radość. 

"Jeśli kochasz życie, to nie marnuj czasu,
bo to jest to, z czego życie się składa"

Cieszmy się życiem

Mamy XXI wiek. Wiek ciągłego pośpiechu. Cały czas jesteśmy zabiegani i zmęczeni. I to nie jest wina poniedziałków, one są tylko wymówką. Dlatego podejdźmy do tego inaczej i zobaczmy w nich początek tygodnia, który może przynieść nam wiele niesamowitych chwil.

Wiem, że pierwsze dni po weekendzie bywają ciężkie, motywacja wydaje się w ogóle nie istnieć i najchętniej wrócilibyśmy do łóżka. Wiem, bo sama często tak mam (nie oszukujmy się, czasem mam tak przez cały tydzień, a nie tylko w poniedziałek). Każdy z nas ma takie momenty, kiedy nie potrafi docenić tego, że ma nogi i ręce, a zamiast tego ubolewa nad faktem, że nie ma miliona dolarów na koncie i przystojnego narzeczonego. Tak bywa. Ale nie zwalajmy tego na bogu ducha winny dzień tygodnia.

Bo to nie tylko poniedziałek, to też nasze życie.