piątek, 29 czerwca 2018

W końcu jakiś kryminał - "Kot wśród gołębi"

Agata Christie jest uważana za królową kryminałów. Z jakiegoś powodu dość długo broniłam się jednak przed sięgnięciem po jej książki. Ostatecznie pokonałam tę wewnętrzną blokadę i przekonałam się, że nie ma się czego bać. 


Autor: A.Christie
Wydawnictwo: Dolnośląskie


Akcja powieści toczy się w ekskluzywnej szkole dla dziewcząt. Jak to na kryminał przystało, już w pierwszej połowie książki (no może nie na samym początku, bo najpierw jest jeszcze mała retrospekcja) ktoś musi zginąć. Zamordowana zostaje nauczycielka gimnastyki. Nie mija wiele czasu, a życie traci kolejna osoba. Ktoś najwyraźniej czegoś szuka. Sprawą zajmuje się wywiad wojskowy. Padają podejrzenia, że tym czego poszukuje morderca,są klejnoty zaginionego szejka. Jego kuzynka (i niedoszła żona) jest bowiem uczennicą szkoły w Meadowbank. W całym tym zamieszaniu nie może zabraknąć także słynnego bohatera książek Christie - H. Poirota. 

Historia ma niezwykle specyficzny klimat. Akcja ma bowiem miejsce w czasach, kiedy nie było telefonów, komputerów i wszystkich innych elektronicznych gadżetów. Dlatego też metody rozwiązywania tej zagadki są nieco inne niż obecnie. A sprawa w cale nie jest prosta. Na szczęście Poirot i jego niezawodny umysł są gotowi do działania. 

Kłopot polega na tym, że ludzie są tchórzliwi: nie potrafią stawić czoła faktom. Wolą często nie widzieć, co mają przed nosem.

Początek książki wydaje się nie mieć zbyt wiele do rzeczy i ogólnie nieco zniechęcać do czytania. Jestem jednak przekonana, że gdy tylko się z nim uporacie, to później będzie już z górki. 

Powieść czyta się naprawdę dobrze. Ma w sobie swego rodzaju klasę - nie wiem, jak inaczej to nazwać, więc mam nadzieję, że wiecie co mam na myśli. Jeśli pozostałe książki angielskiej pisarki też ją mają, to nie dziwi mnie zupełnie fakt, że zyskała tylu fanów na całym świecie. 

Ta historia jest jedną z wielu w cyklu o H. Poirot. Ogarnęłam to dopiero w czasie pisania recenzji i postanowiłam przeczytać cały. Będzie to spore wyzwanie, bo składa się on chyba z 40 książek. Dlatego możecie spodziewać się sporej  ilości recenzji (choć na pewno nie zrecenzuję wszystkich).

niedziela, 24 czerwca 2018

Ile książek powinien czytać książkoholik?

Chyba każdy, kto choć trochę czasu spędził w książkowej blogosferze albo na bookstagramie spotkał się z takim zjawiskiem jak pisanie przez autorów blogów czy instagramów, że "w tym miesiącu przeczytali niestety tylko 10 książek". A w końcu 10 książek na miesiąc to wstyd, bo każdy szanujący się książkoholik czyta ich co najmniej 30, czyż nie?


Czy jeśli dużo czytam, to znaczy, że nie mam życia?

Często spotykamy się z opinią, że jeśli lubimy czytać i czytamy więcej niż jedną książkę na miesiąc,to prawdopodobnie nie robimy nic innego. Cały czas siedzimy z nosem w książkach i nie mamy żadnych innych zainteresowań. Zupełnie nie wychodzimy ze znajomymi i w zasadzie to zaniedbujemy wszystko i wszystkich. No cóż, tu (być może) Was zdziwię - to wcale tak nie działa. Znam wiele moli książkowych, którzy robią też masę innych rzeczy, mają bardzo wszechstronne zainteresowanie i można z nimi pogadać o wszystkim. Więc nie wmawiajcie mi, że nie mam życia, bo jak to mawiał Umberto Eco - "kto czyta książki, żyje podwójnie".

Skąd bierzemy tyle czasu na czytanie? 

Skoro nie olewamy wszystkiego innego to jak my niby znajdujemy tyle czasu na to, żeby czytać? Przecież to jest nie możliwe. Już jakiś czas pisałam o tym jak czytać więcej, bo to naprawdę nie jest tak, że my codziennie siadamy na kilka godzin w fotelu z herbatą i jakąś powieścią. Dla nas książkoholików czytanie jest czymś bardzo naturalnym i jakoś tak sobie to wszystko poukładamy, że a tu trochę poczytamy kiedy wypadną nam jakieś zajęcia, tam chwilkę kiedy czekamy u lekarza, a kolejne kilka stron, gdy czekamy na przyjaciółkę, która spóźnia się na spotkanie. Ot, cała filozofia. 


Przeczytałam w tym roku 5 książek -  jestem molem książkowym

A ja mam dwie dychy w portfelu, więc jestem milionerką. Ja rozumiem, że ludzie mają różną sytuację. Wiem, że jest szkoła, praca i milion rzeczy do zrobienia. Ale tak jak pisałam wyżej - wszystko da się ze sobą pogodzić. A jak komuś się nie chce i w sumie to lubi sobie czasami coś poczytać, ale właściwie to jest dużo lepszych zajęć, to niech się nie nazywa książkoholikiem. Nie każdy kocha czytać i to jest ok. Ale niech wtedy nie wmawia innym, że to jest jego wielka pasja. I tyle. Amen.

Ile w takim razie powinien czytać książkoholik?

Tyle ile chce i może. Nie ma określonej liczby książek, którą musimy przeczytać. Ale jeśli czytanie jest naszą pasją i kochamy to robić, to siłą rzeczy będzie ich dość sporo w porównaniu z wynikiem przeciętnego zjadacza chleba. Co nie zmienia faktu, że przechwalanie się, jak dużo się przeczytało jest dla mnie trochę bezsensowne. Dużo czytasz? Fajnie, cieszę się, ale nie musisz się tym chwalić tak, jakbyś dostał Nobla. Bo mimo, że jestem jak najbardziej za promowaniem czytelnictwa, to myślę, że są pewne granice. 


I zdaję sobie sprawę z tego, że nikomu nie zabronię pisania takich rzeczy na jego własnym blogu. Ale zwracam się z prośbą - jeśli w tej chwili czytacie moje słowa, to wystrzegajcie się powyższych zachowań, dobrze?

Dajcie znać jakie Wy macie zdanie na ten temat. Czy Was też te zachowania irytują? A może zupełnie nie? Wiem, że jest to kwestia lekko kontrowersyjna i jestem bardzo ciekawa co o tym myślicie.

P.S. Czy ktoś z Was policzył ile razy w tym tekście użyłam słowa "książkoholik"? Bo mi się wydaje mi się, że aż zbyt dużo...

środa, 20 czerwca 2018

"Po drugiej stronie globu" - recenzja filmu

Dawno nie było tutaj recenzji filmów, ponieważ nie oglądałam niczego co warto by było zrecenzować. Jednak jakiś czas temu siedzą z mamą w pokoju i skacząc po kanałach natrafiłyśmy na film "Po drugiej stronie globu", który szalenie mi się spodobał.



Akcja toczy się w latach 60-tych w Anglii, Stanach Zjednoczonych i Wietnamie. Jude jedzie do Ameryki by odnaleźć ojca. Tam poznaje Lucy i (jak to możemy od razu w opisie filmu przeczytać) zakochuje się. Kiedy czytamy dalej tenże opis dowiadujemy się także, że brat wspomnianej już dziewczyny jedzie na wojnę do Wietnamu, a Jude i Lucy angażują się w działania antywojenne.

Mimo, że tak właśnie wygląda zarys fabuły, to powyższy opis nawet w połowie nie oddaje tego, czym ten film jest. A jest pokazaniem jak wiele działo się w tamtych czasach w Ameryce i jak trudne było to dla jej mieszkańców. Ukazuje jak liczne przeciwności losu musieli pokonać główni bohaterowie i jak wiele cierpienia sprawiały im wydarzenia, które miały miejsce tuż obok.

Nie jest to banalna historia o miłości, jakiej można by się spodziewać. Film pokazuje przede wszystkim walkę o lepszy świat, która wcale do łatwych nie należy. Widzimy także, jak ważna jest przyjaźń, bo kiedy wśród osób stojących po jednej stronie zaczyna się konflikt, to wcale nie są już po tej samej stronie.

Całej historii towarzyszą piosenki zespołu The Beatels, które dodatkowo wprowadzają nas w klimat tamtych lat. Bohaterowie filmu noszą te same imiona, które występują w piosenkach sławnej brytyjskiej czwórki. Utwory są też dobrane odpowiednio do tego, co akurat dzieje się w życiu bohaterów.



Mimo, że film został nakręcony w 2007 roku, czyli ponad dziesięć lat temu, to jest zrealizowany naprawdę genialnie. Momenty, kiedy główni bohaterowie są pod wpływem narkotyków  (nie oszukujmy się, ale mówiąc wprost - takie były czasy) i mają różne zwidy i halucynacje pokazane są w tak niezwykły sposób, że do dzisiaj nie mogę pozbierać szczęki z podłogi. Te psychodele są jednocześnie przerażające i hipnotyzujące. Umieściłam tutaj kadr z jednej z nich, ale żeby dokładniej zrozumieć o co mi chodzi, musicie obejrzeć to na filmie.

Nie jest to łatwe, lekkie, typowo komercyjne kino. Na pewno nie każdemu z Was ten film przypadnie do gustu. Może zdarzyć się tak, że uznacie go za zupełnie bezsensowny. Mimo to z całego serca zachęcam do poświęcenia tych dwóch godzin (bo film jest dość długi) i dotrwania do końca, bo naprawdę uważam, że warto.

piątek, 15 czerwca 2018

"Żółwie aż do końca" - recenzja

Kiedy tylko dowiedziałam się, że John Green wydaje nową książkę, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Miałam w planach zdobyć ją zaraz po premierze, ale jakoś tak wyszło, że no...nie wyszło. Dorwałam ją dopiero niedawno, więc teraz w końcu przychodzę z recenzją.

Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las

Na początku książki poznajemy główną bohaterkę Azę i jej przyjaciółkę Daisy. Wiodą normalne życie. Nie, wróć. Aza i normalne życie to nie do końca idzie w parze. Dziewczyna zmaga się z lękami i nieustannie dręczącymi ją myślami. Próbuje żyć normalnie, ale jej choroba bardzo to utrudnia. A Daisy stara się z nią wytrzymać i nie zwariować. Po za tym wszystko jest jednak normalne. Chodzą do zwykłej szkoły, odrabiają zwykłe prace domowe i oglądają zwykłe filmy.

Sytuacja zmienia się, kiedy słyszą w radiu ogłoszenie o nagrodzie za pomoc w znalezieniu zaginionego miliardera. Przyjaciółki wspólnie próbują dotrzeć do jego syna Davisa, którego Aza poznała dawno temu na obozie. Liczą na to, że pomoże im to w uzyskaniu informacji o ucieczce Picketta, a tym samym w zdobyciu nagrody. W końcu sto tysięcy dolarów piechotą nie chodzi.

Nie przypuszczają jednak, jak wiele ta sprawa zmieni w ich życiu i jak dużą rolę odegra w nim Davis, który początkowo miał być jedynie źródłem informacji.

"Najlepsze rozmowy to te, których treści nie pamiętasz, ale pamiętasz jak się czułeś"

Powieść porusza wiele różnych wątków od zaburzeń psychicznych, przez życie syna milionera, które niekoniecznie jest takie idealne, aż po wątek przyjaźni, która czasem wystawiana jest na próbę. Jest też drobny wątek kryminalny, który moim zdaniem mógłby być nieco bardziej rozbudowany. Chętnie jednak dowiedziałabym się nieco więcej o tym, co działo się działo, ponieważ część wątków była za bardzo na drugim planie. Mimo, że historia nie należy do najkrótszych, to przerobiłabym trochę niektóre wolno rozgrywające się fragmenty i dodała nieco więcej akcji.

Czytałam chyba wszystkie książki Johna Greena i bardzo mi się spodobały, a "Papierowe miasta" są jedną z moich ulubionych powieści. Dlatego wobec "Żółwi aż do końca" miałam naprawdę spore oczekiwania. Powieść jednak nie spełniła ich całkowicie.

Widać w niej charakterystyczny styl Greena, którego nie da się podrobić, i który tak uwielbiam. Sama w sobie powieść też jest naprawdę dobrą młodzieżówką. Spodziewałam się jednak czegoś lepszego, może odrobinę bardziej oryginalnego. Uważam, że zdecydowanie nie jest to najlepsza książka amerykańskiego pisarza i moim zdaniem nie dorównuje "Papierowym miastom" czy "Gwiazd naszych wina". Mimo to zachęcam Was do zapoznania się z tą lekturą.


niedziela, 10 czerwca 2018

Słowotokinformacyjny#5:zaraz wakacje i dlaczego znów troszkę zaniedbałam bloga

Ostatni Słowotok informacyjny był jakoś w styczniu. Sama nie wiem, kiedy to zleciało i jakim cudem mamy czerwiec. Prawie połowa 2018 za nami. Ale tym jak mi minęła i co się tak właściwie działo, zajmę się w poście podsumowującym, który pojawi się pod koniec czerwca, albo na początku lipca. Tymczasem mam dla Was kilka innych informacji.

Co u mnie?

Koniec roku szkolnego wiąże się z zaliczaniem ostatnich zaległości, przynoszeniem dodatkowych prac jeśli ocena się waha itd. Dlatego też miałam ostatnio niewiele czasu na pisanie nowych postów. Było ich więc mało i nie były takiej jakości, jakiej bym chciała, ale bardzo chciałam od czasu do czasu jednak coś wrzucić, żebyście o mnie nie zapomnieli. Ze zdjęciami na Instagramie również było kiepsko. Mam też straszne zaległości w czytaniu Waszych blogów, które staram się po trochu nadrabiać.

Na szczęście już niedługo rzucam to wszystko i wyjeżdżam do Chorwacji. Na pewno będzie to się wiązało z tym, że znów będę miała zaległości w czytaniu Waszych stron, ale obiecuję, że po powrocie postaram się to nadrobić. W czasie wyjazdów często mam za to sporo pomysłów na nowe wpisy, więc w końcu powinno pojawić się tutaj więcej lepszych notek.

Co na blogu?

Tak jak już pisałam - szykuję dla Was całą masę postów, mam już trochę pomysłów, a w czasie wyjazdu na pewno ta liczba jeszcze się powiększy. Kiedy zaliczę już wszystko w szkole będę miała też więcej czasu i energii, której dotychczas mi brakowało, a ciężko pisze się na siłę. Na pewno będzie ogrom recenzji, ale także co nie co o rysowaniu. Planuję też małą reanimację zakładki "Słowotok", bo uwielbiam pisać takie posty, ale ostatnio po prostu nie miałam siły.

Ciekawe linki:



  Ostatnio na blogu:

Rysownicze początki

Z mojej strony to już wszystko. Napiszcie mi koniecznie jak Wam minął ostatni czas i zostawcie linki do swoich blogów, żeby łatwiej było mi ponadrabiać zaległości w czytaniu Waszych postów!

wtorek, 5 czerwca 2018

5 moich ulubionych bohaterek ksiażkowych

Mam dla Was zaplanowaną masę recenzji, ale uznałam, że co jakiś czas przyda się jednak coś  innego. Natomiast posty o rysowaniu , które planuję wymagają ode mnie jeszcze trochę pracy. Dlatego uznałam, że napiszę coś krótkiego i niezobowiązującego.


Oto przed Wami 5 moich ulubionych bohaterek książkowych...


1.Ania z Zielonego Wzgórza

Nie rozumiem jak można nie kochać tej rudowłosej istoty. Ja ubóstwiam ją za jej wyobraźnię, upartość i niecodzienną wrażliwość. Ale przede wszystkim za to, że mnie wychowała. Pierwszy raz z powieścią L.M. Montgomery zetknęłam się w drugiej klasie podstawówki dzięki mojej mamie, która sama jest miłośniczką Ani. Od tego czasu przeczytałam wiele książek jej autorstwa i na pewno gdyby nie ona, nie byłabym tą osobą, którą jestem.

(zdjęcia nie ma, bo niestety jeszcze nikt nie postanowił go zrobić, co uważam za wielki błąd)

2. Art z "Piratiki"

Chyba najmniej znana postać z całego tego zestawienia (a szkoda!), ale nie mogłam jej pominąć. Art pokazuje, że płeć nie ma znaczenia i nawet będąc niespełna 20-letnią dziewczyną spokojnie można podporządkować sobie zgraję piratów i zostać ich kapitanem.


3.Hermiona Granger

Kujonki muszą trzymać się razem, prawda? Znajomi nieraz porównują mnie do kasztanowowłosej Gryfonki, bo naprawdę jest między nami wiele podobieństw. Co prawda do Gryffindoru to ja się nie nadaję, ale po za tym naprawdę sporo nas łączy i chyba dlatego właśnie tak bardzo ją lubię.


4.Margo z "Papierowych miast"

Dość długo wahałam się, czy umieścić ją na tej liście. Wszystkie wcześniej wymienione postacie były odruchowo uznawane za pozytywne. Co do Margo, można się o to kłócić. Ale mimo wszystko i tak na swój sposób ją uwielbiam.


5.Kuzynki Kruszewskie

O ich perypetiach powstała cała seria książek, ale ja miałam okazję przeczytać tylko jedną. Mimo to od razu pokochałam główne bohaterki za niebanalne poczucie humoru i podejście do życia. Koniecznie muszę kupić sobie inne książki z tej serii i przekonać się co zmajstrują tym razem.

Dajcie mi koniecznie znać, kogo dodalibyście do tej listy - bardzo chętnie poczytam Wasze propozycje.