wtorek, 25 kwietnia 2017

Dlaczego warto pisać?



Wszędzie co chwila mówi się i pisze o tym, dlaczego warto czytać. Powstaje na ten temat niezliczona ilość akcji i kampanii. Zapominamy jednak o pisaniu, z którego wbrew pozorom także płynie wiele korzyści. 



Co daje nam pisanie?

1.    Wyrażanie myśli
Dużo osób ma problem ze składnym wypowiadaniem się i wyrażaniem tego, co chcą przekazać. Pisanie jest dobrym ćwiczeniem ułatwiającym pozbycie się tego problemu. Przy okazji nie czujemy wtedy na sobie takiej presji i możemy zastanawiać się spokojnie nad kolejnymi zdaniami, bo nikt nie czeka na natychmiastową reakcję. 

2.    Zasad ortografii i interpunkcji
Tak jak i czytanie pisanie pomaga nam dość nieświadomie popracować nad naszą ortografią i interpunkcją. Zwłaszcza jeśli wiemy, że nasze wypociny ktoś przeczyta – wtedy motywacja by tekst było dobrze napisany jest jeszcze większa. Bo to trochę głupio jeśli koleżanka wyłapie w naszym „dziele” kilkanaście błędów, a tym bardziej, jeśli zrobi to osoba obca, albo taka, na której opinii nam zależy.

3.    Słownictwo
Strasznie źle czyta się artykuły w których autor co chwila powtarza to samo słowo. W końcu jeśli napiszę, że jeśli w końcu nie skończę z tym powtarzaniem to się w końcu na mnie zdenerwujecie, to nie będzie to brzmiało dobrze. Dlatego zwłaszcza przy dłuższych tekstach jesteśmy wręcz zmuszeni poszukiwania synonimów i wyrażeń, które mogą zastąpić nasze powtarzające się zwroty. 


Co pisać?
Wszystko. Co tylko przyjdzie nam do głowy. Najpopularniejsze są dzienniki(strasznie podoba mi się idea dzienników jednozdaniowych, ale jakoś nie umiem się do tego zabrać) i pamiętniki( których będę jeszcze pisać w jednej z najbliższych notek, gdzie dokładniej napiszę o zaletach tej formy). Ale możliwości jest naprawdę bardzo, bardzo dużo. Można (tak jak ja) założyć bloga ( swoją drogą bardzo polecam, ale ostrzegam, że to uzależnia). Warto też robić notatki np. podczas czytania książek. O robieniu list zadań czy prowadzeniu kalendarza nawet nie wspominam. 

Dlaczego papier i pióro są lepsze niż telefon?
Teraz w telefonach (a także laptopach, tabletach itd.) mamy praktycznie wszystko. I ma to oczywiście dużo plusów. Ale ja jednak jestem zwolenniczką bardziej „tradycyjnych” rzeczy(nawet ok. 70-80% moich notek, które tu publikuję, albo przynajmniej ich wstępne formy  są najpierw tworzone na papierze). Po za tym naukowo udowodniono, że ręczne pisanie lepiej rozwija mózg. Aktywuje ono ośrodki odpowiedzialne za koncentrację, dobrą pamięć, orientację przestrzenną, umiejętność rozwiązywania problemów. 

Dlatego zachęcam do sięgnięcia po pióro (w ostateczności po długopis, ale pióro wieczne ma znacznie więcej zalet również naukowo udowodnionych) i kartkę albo notes i pisania, pisania, i jeszcze raz pisania.

czwartek, 20 kwietnia 2017

Czy wszystkie książki muszą mieć szczęśliwe zakończenie?



Na samym początku zaznaczam, że notka jest trochę o wszystkim i o niczym. Bardzo możliwe, że nie wniesie zbyt wiele do Waszego życia. No, a teraz możemy zaczynać.


Wielokrotnie podkreślałam to, że moją wielką miłością są książki. Ostatnio trochę czytanie zaniedbałam, ale w końcu w każdym związku czasem jest kryzys, co nie? Kiedy czytam zazwyczaj bardzo wchodzę w świat danej powieści i jak chyba większość ludzi, smucę się, gdy bohaterowi, którego darzę sympatią stanie się coś złego. I chyba nic dziwnego w tym, że lubię "happy end'y". Ale ostatnio doszłam do wniosku, że gdyby wszystko kończyło się dobrze, to byłoby... nudno.




Dlaczego lubimy happy end'y? 

Moim skromnym zdaniem szczęśliwe zakończenia lubi dlatego, że pozwalają nam wierzyć, że skoro w książce (albo filmie) wszystko kończy się dobrze, to w naszym życiu też tak będzie. No bo skoro dziewczynie w filmie się ułożyło i znalazła księcia z bajki, ma dom i trójkę dzieci to u nas będzie identycznie i już możemy dla owej trójki wymyślać imiona, prawda? I absolutnie nie mówię, że to jest złe. Bo nie jest.





Dlaczego "złe" zakończenia są... dobre?

Za złe zakończenia uważamy takie, kiedy coś jest nie po naszej myśli i po prostu nas smuci albo złości. Ale to właśnie z takich zakończeń możemy wynieść najwięcej. Nikt nie powiedział, że książki mają tylko bawić czytelnika. W życiu też nie zawsze mamy typowe "happy end'y" z fajną muzyczką i latającymi serduszkami, jak to bywa w bajkach. Więc takie zakończenia są po prostu bardziej realne, prawdziwe...

Dlatego nie wściekajcie się na autorów, kiedy Wasza ulubiona para się rozstanie, a przyjaciółka głównej bohaterki zostanie potrącona przez samochód. Widocznie tak musiało być.

niedziela, 16 kwietnia 2017

"Ten jeden dzień" i "Ten jeden rok" - recenzja



Ostatnio czytam jakoś mniej niż zwykle. Nie wiem w sumie dlaczego. Jakiś czas temu „zmotywowałam się” jednak i sięgnęłam po książki Gayle Forman. I uznałam, że bardzo dobrze trafiłam.


Mimo, że najpopularniejszymi książkami tej amerykańskiej pisarki to „Zostań jeśli kochasz” i „Wróć jeśli pamiętasz”, to ja (nie do końca zdając sobie z tego sprawę)sięgnęłam po książkę pt. „ Ten jeden dzień” i (stwierdzając, że zapowiada się ciekawie) po jej drugą część , czyli „Ten jeden rok”.
Pierwsza część pisana jest z perspektywy Allyson.  Dziewczyna wyjeżdża wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką na zorganizowaną wycieczkę po Europie. Grupa jeździ po rozmaitych stolicach. Z powodu problemów technicznych nie odwiedzają jednak Paryża, na którym dziewczynie zależało najbardziej. Nieco smutna jedzie więc (tak jak to wcześniej było ustalone) do kuzynki Melanie. Na stacji spotyka jednak Willema (którego widziała już podczas swojej podróży, kiedy to grał w szekspirowskim przedstawieniu wraz z trupą innych aktorów). Chłopak proponuje, że pokaże jej Paryż. Mimo, iż na co dzień dziewczyna jest aż zbyt rozważna, odpowiedzialna i poukładana – zgadza się. W końcu, to tylko jeden dzień. Wsiadają więc w pociąg i ruszają.
Stolica Francji robi na dziewczynie ogromne wrażenie. A towarzysz, który wierzy, że wszystko co się z nami dzieje to „wypadki” – jeszcze większe. Dziewczyna jest szczęśliwa jak nigdy. Wraz z upływającym czasem coraz bardziej zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, jakie uczucia żywi do tajemniczego holendra, który pokazuje jej inne oblicze Paryża. Noc poprzedzającą powrót spędzają w pracowni grupy artystów. Gdy Allyson budzi się rano – Willema nie ma. Dziewczyna czeka. I nic. Rozpacza. W końcu dzwoni do opiekunki, która pomaga jej wrócić do domu.  

 Mimo wielkiej tęsknoty dziewczyna powoli układa sobie życie, a o jej przygodzie nie wie prawie nikt. Dziewczyna idzie na studia. Niby wszystko jest świetnie i cudownie, a jednak pojawiają się też inne problemy. Allyson nie chce zawieść rodziców, ale narzucone przez nich bardzo trudne kierunki spędzają jej sen z powiek. Mimo strachu i niepewności zmienia je. Przy okazji poznaje Dee – nieco specyficznego, ale dobrego przyjaciela. Zaczyna powoli, małymi krokami żyć tak, jak ona chce.




Postanawia, że w wakacje wróci do Paryża. Chce za wszelką cenę dowiedzieć co się wtedy stało. Rodzie są przeciwni temu, co robi ich córka. Ale ona ma dość życia według planu ułożonego przez swoich opiekunów. Samodzielnie zbiera pieniądze na podróż i kurs francuskiego. Udaje się. Dziewczyna wyjeżdża. Ale znalezienie Willema wcale nie jest takie proste.
No właśnie,  Willem. To on jest głównym bohaterem drugiej części („Ten jeden rok”), w którym Forman  opisuje jego „wypadki”. A tych wcale nie brakuje. Wraca do Holandii. Udaje mu się zagrać w filmie, odwiedzić matkę w Indiach i wyremontować dom stryja, który mimo wieku postanowił znaleźć sobie żonę. Znajduje też kolejną trupę teatralną (oczywiści grającą sztuki Szekspira, które w obu częściach odgrywają ważną rolę) i przyłącza się do niej.

Dlaczego Willem opuścił Allyson? I czy w końcu dziewczyna znajdzie swojego zaginionego księcia? Tego akurat już Wam nie powiem.  Ale bardzo serdecznie zachęcam do lektury. Książki zawierają sporo ciekawych stwierdzeń, ukazują różne podejście do życie z pozoru zwykłych osób i potwierdzają poowiedzenie, że chcieć to móc.
 
A ja zabieram się za kolejne powieści G. Forman i mam nadzieję, że już niedługo będę mogła podzielić się z Wami jakąś (najlepiej pozytywną) recenzją. A może wy czytaliście już jakieś inne pozycje tej autorki? Jeśli tak to napiszcie mi w komentarzu, czy było warto.

Skopiowana kopia kopii



Lubię obserwować ludzi. Potrafię spędzić w ten sposób dużo czasu. Ale ostatnio zaczęło się to robić coraz trudniejsze. Siedząc na szkolnym korytarzu często zastanawiam się czy ta osoba mnie już mijała, czy to tylko kolejna skopiowana kopia kopii. Dosłownie. 



Nie rozumiem o co w tym chodzi

 Odkąd media społecznościowe stały się  niezwykle popularne, świat zalała masa dziewczyn, która za wszelką cenę chce wyglądać jak popularne użytkowniczki instagrama, tumblera itd. I  ten oto banalny sposób osoby, które publikowały swoje w miarę oryginalne zdjęcia, zostały zduplikowane tyle tysięcy, o ile nie milionów razy całą oryginalność straciły. I ja wiem, że ludzie praktycznie od zawsze chyba się na kimś wzorowali. Na gwiazdach muzyki, aktorach czy innych publicznych osobach. Ale wzorowanie się, a kopiowanie to trochę co innego

Nie wiem też, co ludzie w tym widzą


Ja wiem, ja wiem – o gustach się nie dyskutuje. I ja naprawdę zdaję sobie z tego sprawę. Ale mimo tego naprawdę nie kumam dlaczego ludziom podoba się takie no… sama nie mam pojęcia jak to nazwać, bo styl to chyba nie jest. W każdym razie nie wiem co ludzie widzą w poniszczonych utlenionych włosach, kilometrowych paznokciach, bronzerze tworzącym na policzkach dziwne, nienaturalne plamy i butach na obcasie, w których nie umie się chodzić. Do tego obowiązkowo bluzka do pępka nawet w środku zimy. I mimo, że moim zdaniem niezbyt dobrze wygląda 15 – latka w pełnym makijażu, to jeśli już ktoś bez niego nie przeżyje to na litość Boską – niech zrobi go jakoś porządnie!



Zachowania, które chyba serio są dziwne


Po za „stylowym” wyglądem konieczne jest równie „stylowe” zachowanie. Z tego powodu należy koniecznie iść z dwiema przyjaciółkami do łazienki z wielką kosmetyczką w ręce, bo oczywiście jak to u prawdziwych bff bywa – wszystko wspólne pomijając nawet jakąkolwiek higienę. Po nałożeniu kolejnej warstwy należy siąść wraz (z wielkimi torbami w których więcej kosmetyków niż książek) zajmując całą przestrzeń przed kabinami, bo w końcu wszyscy lubimy urządzać mini pikniki w miejscu gdzie chwilę wcześniej ktoś załatwiał swoje fizjologiczne potrzeby.

Więc może Wy mnie jakoś olśnicie, bo (może jestem jakaś dziwna) ja naprawdę, totalnie tego nie rozumiem. Także jeśli ktoś ma jakieś uzasadnienie tego „zjawiska” to piszcie śmiało w komentarzu. Nawet jeśli będzie dziwne i bezsensowne. Przynajmniej będzie oryginalne.

sobota, 15 kwietnia 2017

Ołówki, kredki i cienkopisy, czyli kilka moich najnowszych prac.



Na blogu pojawiły się już notki dotyczące. Ale w żadnej z nich nie pokazałam swoich prac. Więc żeby nie było, że nawijam na temat, na którym się totalnie nie znam – dziś krótka notka z moimi pracami, które powstały w ostatnim czasie.



Na pierwszy ogień najstarsza z prac. Wykonałam ją ołówkami, o ile dobrze pamiętam głównie 4B. Uważam pracę za dość udaną, mimo kilku niedociągnięć.



Kolejna praca jest efektem dużej ilości zastępstw itd., które mieliśmy jakiś czas temu. Wykonałam ją cienkopisami 0.4 i 0.8mm.



Dziewczyna również została narysowana ołówkami. Wzorowałam się na jakimś obrazku znalezionym w internecie, nie pamiętam już gdzie.



Moja pierwsza (i mam nadzieję, że ostatnia) praca stworzona bambusowym patyczkiem i atramentem. Powstała na zajęcia artystyczne.



Ostatnia praca również została stworzona bardziej dla zabicia czasu. Ale mimo to jestem całkiem zadowolona. Do stworzenia tego rysunku używałam pisaka do kaligrafii i kredek FC Eco.

Na dzisiaj to już wszystko. Jestem ciekawa Waszych opinii na temat moich prac. Piszcie śmiało w komentarzach co mogłabym jeszcze poprawić.