środa, 27 lutego 2019

"Czerwień rubinu" - recenzja

O "Trylogii czasu" było już jakiś czas temu dość głośno, za sprawą nowych wydań tej serii wydawnictwa Media Rodzina. Ja jednak cały czas wzbraniałam się przed sięgnięciem po nią. Okazało się jednak, że niesłusznie.


Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 344

Fabuła
Wyobraźcie sobie, że w Waszej rodzinie jest coś takiego, jak gen podróży w czasie. Któregoś dnia okazuje się, że to właśnie Wy go odziedziczyliście. Brzmi jak istne szaleństwo, prawda? Ale to właśnie w takiej sytuacji znajduje się szesnastoletnia Gwen. Przez lata nie wtajemniczano ją wtajemniczano ją w sprawy podróży w czasie, a teraz nagle ma pomóc w realizacji ważnej misji. Nie ma innego wyjścia, musi ze wszystkich sił postarać się przystosować do nowego życia.

Moja opinia
Naprawdę długo odkładałam zapoznanie się z tą historią. Nie wiem dlaczego, bo okazało się, że historia Gwen totalnie mnie wciągnęła i przeczytałam ją dosłownie w dwa dni, mimo tego, że miałam sporo innych zajęć.

Bohaterowie wykreowani są poprawnie, ale nie naprawdę dobrze. Mimo tego większość z nich daje się lubić i nie zaburza przyjemności z czytania, a to chyba najważniejsze.

Historia zawiera wiele ciekawych elementów fabuły, z którymi jeszcze nigdy się nie spotkałam, ale nie brakowało też schematów. Szczególnie widoczne jest to w relacji Gwen i Gideona, która mimo swojej przewidywalności jest absolutnie urocza, a ja do takich nieco przesłodzonych rzeczy mam totalną słabość.


-Jest w nim zakochana.
- Nie, nie jest.
- Ależ tak, jest. Tylko jeszcze o tym nie wie.


Pomysł Gier na całą historię jest moim zdaniem bardzo udany, wykonanie mogłoby być odrobinę lepsze, ale nie ma żadnych rażących błędów, a całość jest po prostu bardzo przyjemna w odbiorze i prawdopodobnie powtórzę to tutaj jeszcze tysiąc razy, ale taka jest prawda.

Autorka posługuje się prostym, przyjemnym językiem. Nie tworzy zbyt wielu zbędnych opisów ani zatrzymań akcji. Wszystko toczy się bardzo płynnie, a czytelnik pochłania rozdział za rozdziałem. Nawet nie wiemy jak to się dzieje, ale mamy przed sobą epilog. Na szczęście nie jest to zupełny koniec tej historii, ponieważ Trylogia Czasu zawiera jeszcze dwie części i jeśli zamierzacie przeczytać tą serię, to radzę zaopatrzyć się od razu w kolejne części. Historia ewidentnie od początku miała mieć kilka tomów i "Czerwień rubinu" kończy się w momencie, kiedy większość wątków jest niedokończona.Ja o tym nie wiedziałam, przez co przez jakiś czas zmuszona byłam funkcjonować mając cały czas z tyłu głowy potrzebę natychmiastowego wręcz przeczytania kontynuacji.

Nie jest to literatura najwyższej klasy, ale jestem prawie pewna, że większość z Was jeśli zdecyduje się sięgnąć po tę powieść, miło spędzi z nią czas. Ja jestem tą historią absolutnie zauroczona i na pewno w najbliższym czasie skończę czytać całą trylogię - mam nadzieję, że będą tak dobre jak pierwsza część.

czwartek, 21 lutego 2019

" W linii prostej" - recenzja

Książka, o której dzisiaj chciałabym to kolejna pozycja otrzymana od wydawnictwa Edito. Tym razem wybrałam sobie "W linii prostej", ponieważ ostatnio czytałam głównie fantastykę i zatęskniłam trochę za zwykłym, dobrym kryminałem. I wybór ten okazał się bardzo trafny.


Autor: Damien Boyd
Wydawnictwo: Editoblack
Liczba stron: 186

Fabuła
Znany wspinacz Jake Fayter pewnego dnia spada ze skały. Część osób wierzy, że to był wypadek, ale komisarz Nick Dixon, dawny partner wspinaczkowy Jake'a uważa, że ten nie mógł popełnić tak prostego błędu, jak złe zawiązanie lin. Kiedy Dixon zostaje poproszony o nieformalny udział w dochodzeniu, podejmuje się tego bez wahania. chce rozwikłać zagadkę śmierci dawnego towarzysza. W czasie śledztwa na jaw wychodzi wiele informacji na temat Jake'a. Nie kończy się też na jednym trupie...

Moja opinia

Po przeczytaniu początku książki byłam do niej średnio nastawiona, nie wciągnęła mnie za bardzo, ale postanowiłam dać jej jeszcze szansę i czytać dalej. I okazało się, że dobrze zrobiłam, bo historia z każdą stroną robi się lepsza.

W wielu kryminałach detektyw działa na własną rękę, ale tutaj w sprawę bardzo zaangażowana jest policja. Komisarz Dixon kieruje całym zespołem, ale nie jest jedyną osobą pracującą przy sprawie. Bohaterowie na ogół dają się lubić i może nie są wykreowani rewelacyjnie, ale wystarczająco dobrze, by nie przeszkadzało to w poznawaniu ich losów.

Autor niejednokrotnie zaskakuje czytelnika rozmaitymi zwrotami akcji i nowymi informacjami. Dzięki temu książka nie staje się monotonna i cały czas nie wiadomo, kto tak naprawdę jest zabójcą. Rozwiązanie zagadki też jest dość zaskakujące i myślę, że ciężko byłoby się go domyślić.

Książka jest dość cienka, więc nie jest to lektura na długi czas. Na przeczytanie jej powinien wystarczyć dosłownie wieczór lub dwa. Mimo swej niewielkiej objętości zawiera jednak wszystko co w kryminale potrzebne - trupa,zagadkę i osobę, która podejmie się jej rozwiązania.

Sięgając po tę powieść chciałam po prostu dostać dobry kryminał i tak też się stało. Nie jest to książka wybitna, nie trafi na listę ulubionych, ale czytało się ją naprawdę dobrze. Wiem, że autor kilka lat temu stworzył także kolejną część o Nicku Dixonie, ale niestety nie została ona wydaja w Polsce. Szkoda, bo chętnie przeczytałabym kolejną część, a tak zostaje mi co najwyżej ściągnięcie z zagranicy angielskiej wersji.

piątek, 15 lutego 2019

Jesteś ambitny czy głupi?

Zazwyczaj o osobach ambitnych mówi się w samych superlatywach. Bo w końcu to dobrze, że staramy się coś zrobić z naszym życiem i stawiamy sobie coraz ambitniejsze cele. I ja jak najbardziej się z tym zgadzam. Tylko bycie ambitnym ma też swoje słabe strony, o których mówi się dość rzadko. Jako, że ja sama uważam się za dość ambitną osobę, to naprawdę wiem, o czym mówię.


Czego nauczyło mnie WKP?


Pomijając oczywiście masę wzorów z fizyki, własności trójkątów i umiejętność doszukiwania się piątego dna wierszu, który chyba ma tylko jedno. Jeśli pominąć te i wiele podobnych umiejętności to nauczyłam się tego, że jeśli chce się coś osiągnąć, to trzeba coś poświęcić, ale należy uważać, by nie poświęcić zbyt dużo. Ale może po kolei...

Jeśli ktoś z Was nie wie, co to jest WKP, to są to po prostu konkursy przedmiotowe organizowane przez Kuratorium Oświaty. Składają się z trzech etapów, a osoby, które uzyskają tytuł laureata mają naprawdę spore korzyści - zwolnienie z danej części egzaminu, punkty do stypendium unijnego, nagrodę finansową od miasta, pewne przyjęcie do kolejnej szkoły...jednym słowem jest o co walczyć. Ale wiąże się to też ze sporą ilością pracy i wyrzeczeń.

W tym roku przed drugim etapem z matematyki miałam moment, kiedy średnio co godzinę miałam napady paniki, sporo płakałam bez wyraźniej przyczyny i generalnie była masakra. Ale po jakimś czasie się uspokoiłam i zaczęłam się zastanawiać, czy doprowadzenie się do takiego stanu było dobre i konieczne, czy nie warto jednak trochę odpuścić.

Nie chodzi mi o to, żeby wszystko sobie odpuścić, bo jeszcze się zmęczę i co wtedy. Ale ważne jest to, żeby wiedzieć kiedy niebezpiecznie zbliżamy się do momentu, w którym będziemy sfrustrowani i przemęczeni. Czasami po prostu trzeba zrobić sobie przerwę. W niektórych przypadkach wystarczy godzina, a w innych potrzebny będzie cały dzień. Ważne jest to, żeby zdać sobie z tego sprawę i na moment zwolnić.


Zbyt ambitne cele


Kolejną kwestią jeśli chodzi o ambicje jest wyznaczanie sobie zbyt ambitnych celów. Dobrym przykładem są postanowienia noworoczne. Obiecujemy sobie, że będziemy więcej ćwiczyć,zrobimy kilkanaście kursów, podszkolimy języki, odwiedzimy pół świata, a gdzieś w międzyczasie przeczytamy jeszcze z tysiąc książek. A potem przychodzi co do czego, okazuje się, że doba ma tylko 24h i na połowę tych rzeczy (albo nawet 3/4) nie starcza nam czasu i siły. Rzucamy więc to wszystko z myślą, że nic nam nie wychodzi i ponieśliśmy porażkę. A prawda jest taka, że porażką nie jesteśmy my, tylko nasz plan.

Zakładając, że powinniśmy spać 8h, kolejne tyle spędzamy w szkole, pracy czy na uczelni. Musimy też czasami coś zjeść. Zostaje więc tylko kilka godzin, które (w najlepszym razie, jeśli nie musimy uczyć się na kilka sprawdzianów i kartkówek tego samego dnia)możemy przeznaczyć na to, co chcemy. Pamiętajmy też, że czasem każdy z nas ma dzień, kiedy po prostu nic nam się nie chce. I to też jest ok.


Trzymaj się z daleka od ludzi, którzy chcą ograniczyć twoje ambicje. Mali ludzie zawsze to robią, ale wielcy, zawsze dają ci poczuć, że tez potrafisz być wielki.

Ambicja to rzecz bardzo ważna i cenna, ale trzeba wiedzieć jak się z nią obchodzić, żeby nie przysłoniła wszystkich innych rzeczy. I nie bójmy się czasem trochę odpuścić, bo zmęczeni i zdenerwowani jesteśmy znacznie mniej produktywni.

niedziela, 10 lutego 2019

"Dance,Sing,Love Miłosny układ" - recenzja

Kiedy napisała do mnie grupa wydawnicza Helion z propozycją współpracy, przeglądałam ich ofertę, aby znaleźć coś dla siebie. Natrafiłam na "Dance,Sing,Love.Miłosny układ.", a jako, że słyszałam już wcześniej o tej książce i miała całkiem niezłe opinie, to uznałam, że będzie to dobry wybór. Niestety nie do końca tak było.


 Autor: Layla Wheldon
Wydawnictwo: Edito
Liczba stron: 528

Fabuła
Livia jest tancerką. Razem z zespołem podróżuje po całym świecie i tańczy na koncertach największych gwiazd. Jedną z nich jest James Sheridan - arogancki i egoistyczny gwiazdor, którego piosenki znajdują się na szczycie listy przebojów. Początkowo bardzo ciężko im się dogadać. Jednak z dziewczyna z każdym dniem czuje, jak jej uczucia do piosenkarza zaczynają się zmieniać...

Moja opinia

Sięgając po tę książkę miałam pełną świadomość, że jest to historia prosto z Wattpada i mało prawdopodobne, aby okazała się dziełem wybitnym. Liczyłam po prostu na miłą, niezobowiązującą lekturę. I początkowo naprawdę tak było! 

Polubiłam Livię i pozostałych bohaterów i po męczącym dniu w szkole z przyjemnością siadałam, by pochłonąć kolejne kilka rozdziałów. Nie bez znaczenia jest na pewno to, że ja po prostu lubię nieco schematyczne amerykańskie love story. Mimo tego, że takie książki nie wnoszą zbyt wiele do mojego życia, to po prostu są taką moją małą guilty pleasure i uważam, że jest to ja najbardziej w porządku. 

Problem zaczął się w momencie, kiedy mniej więcej w połowie książki przyjemna historia zamieniła się w serial o celebrytach. Co chwilę ktoś kogoś zdradzał i oszukiwał, każdy miał tak z tysiąc kochanek...o rany. Gdyby nie to, że czytałam tę książkę w ramach współpracy, to nie wiem, czy nie porzuciłabym jej na rzecz innej pozycji. Postanowiłam jednak, że dam radę i wytrwam do końca. I naprawdę to zrobiłam. Miałam jakąś niewielką nadzieję, że autorka jednak jakoś uratuje tą historię, ale niestety tak się nie stało. 

Pomysł na tę powieść naprawdę nie był zły, ale to jak autorka poprowadziła fabułę...pozostawię to bez komentarza. Naprawdę liczyłam na tę książkę, tym bardziej, że wątek tańca jest mi dość bliski, bo sama miałam taki moment w swoim życiu, kiedy bardzo lubiłam to robić. Niestety rozczarowałam się i nie zamierzam tego przed Wami ukrywać.

Nie jest to może najgorsza historia na świecie, ale ja jednak uważam, że nie jest warta czasu, który trzeba poświęcić na jej przeczytanie. Nie sięgnę też po kolejne tomy, bo czeka na mnie cała masa innych, bardziej wartościowych książek.


czwartek, 7 lutego 2019

5 razy 5, czyli pięć moich ukochanych bajek Disney'a

Na bajkach Disney'a wychowała się prawdopodobnie większość z nas. Animacji stworzonych przez tą wytwórnię jest bardzo dużo (i wiem, że wszystkich nie obejrzałam), a cały czas powstają nowe. I mimo tego, że te najnowsze są znacznie ładniejsze od tych, które powstały wcześniej, to właśnie do tych starych wersji mam największy sentyment, bo są częścią mojego dzieciństwa. Dlatego dzisiaj zapraszam Was na listę moich  5 ukochanych bajek, choć mogłabym ich wymienić znacznie więcej.



1. Kopciuszek
To jest totalny klasyk i mimo tego, że obecnie już tak bardzo mnie nie zachwyca, to postanowiłam umieścić go tutaj ze względu na to, że to właśnie Kopciuszka uważałam za swoją ulubioną księżniczkę gdy miałam jakieś 4-5 lat.

2. Mulan
 Kiedy nieco podrosłam zdecydowanie mocniej zaczęły podobać mi się te bardziej "dzikie" bajki. W dodatku Mulan pokazuje, że dziewczyna nie musi zajmować się tylko "dziewczęcymi" czynnościami i że warto iść za głosem serca.

3.Pocahontas
 Kolejna bardziej egzotyczna księżniczka Disney'a i historia z pięknym przekazem, że nie musimy ze sobą walczyć. Uczy tolerancji i pokazuje, że inne nie znaczy złe, a miłość przezwycięży wszystko.


4. 101 dalmatyńczyków
Zacznijmy od tego, że kocham psy, nie wyobrażam sobie życia bez nich i najchętniej przygarnęłabym wszystkie (zamiast zostać starą panną z kotami, to będą starą panną z psami). A jak dodacie do tego jeszcze fakt, że kiedy byłam małą dziewczynką, to dalmatyńczyk był jednym z najwierniejszych towarzyszów moich zabaw, to chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego kocham tę bajkę.

5. Mój brat niedźwiedź 
Wydaje mi się, że jest to jedna z nieco mniej znanych bajek, ale pamiętam, że kiedy byłam w przedszkolu, to miałam ją na płycie DVD i oglądałam nieskończoną ilość razy, a kiedy jakiś czas temu wraz ze swoją koleżanką oglądałam ją ponownie, to stwierdziłam, że chyba aż tak się nie zmieniłam, bo nadal ją uwielbiam.


W komentarzach koniecznie napiszcie na jakich bajkach Wy się wychowaliście, bo wiem, że mojego  bloga czytają osoby w różnym wieku, więc liczę na jakąś ciekawą dyskusję.

sobota, 2 lutego 2019

"Tryjon" - recenzja

Kiedy "Tryjon" pojawił się w Polsce, bardzo chciałam go przeczytać. Później jednak mój zapał trochę opadł i na jakiś czas zapomniałam o tej książce. Jednak kiedy w ramach współpracy z Wydawnictwem SQN (któremu bardzo serdecznie dziękuję za egzemplarz) szukałam kolejnej pozycji, którą chciałabym zrecenzować zobaczyłam tę książkę, od razu wiedziałam, że to będzie mój wybór.


Autor: M.Darwood
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 320

Fabuła
Mila nigdy nie miała łatwego życia - śmierć ojca, alkoholizm matki...dziewczynie było naprawdę ciężko. Jakby tego było mało, nastolatka często traci świadomość i nie pamięta co robiła i jak znalazła się w danym miejscu. Któregoś dnia trafia do Tryjonu. Dowiaduje się, że popełniła samobójstwo, a wcześniej zamordowała swojego męża (choć nie przypomina sobie, by brała ślub). Początkowo nikt nie wierzy jej wersji i uważają, że jest zabójcą. Dziewczyna musi dowieść swojej niewinności, choć nie będzie to łatwe zadanie.


Moja opinia
Sięgając po tę pozycję spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Mimo to uważam, że jest to naprawdę dobra historia. Świat wykreowany przez autorkę jest czymś zupełnie nowym i wydaje mi się, że pierwszy raz spotkałam się z miejscem takim jak Tryjon.

Sposób w jaki napisana jest ta książka i język Darwood nie jest wybitny i pod tym względem nie wyróżnia się specjalnie na tle innych powieści. Nie zauważyłam w nim jednak żadnej rzeczy, która przeszkadzałaby w odbiorze historii, a to właśnie ona jest tutaj zdecydowanie najważniejsza.

Powieść zawiera także olbrzymi ładunek emocjonalny. Szczególnie poruszyły mnie historie życia innych osób, które przebywały w Tryjonie. Momentami musiałam na chwilkę przerywać czytanie, żeby trochę przemyśleć to co przeczytałam.

"Nasza osobowość to glina, emocje to woda. Woda stanowi spoiwo dla gliny, sprawia, że dzięki niej budulec staje się plastyczny i ułatwia formowanie trwałych przedmiotów. Wypierając emocje, pozbawiamy się spoiwa, dzięki któremu stanowimy całość. Im mniej wody, tym glina jest mniej podatna na formowanie, aż w końcu kruszeje i się rozpada - na dwa, trzy, a może nawet więcej kawałków."

"Tryjon" to historia o szukaniu siebie. Pokazuje, że ludzie nie są dobrzy albo źli. Nasza psychika jest często o wiele bardziej złożona niż nam się wydaje i musimy nauczyć się panować nad wszystkimi "osobami", które w nas siedzą.

Pokazuje też jak wartościowe jest nasze codzienne życie, nawet jeśli nie brakuje w nim zmartwień i trosk. Jest najcenniejszą rzeczą, jaką mamy i powinniśmy o tym pamiętać, bo nie wiadomo, kiedy przyjdzie nam się z nim pożegnać.

W książce nie brakuje też wątku miłosnego, ale nie jest to zwykłe lekkie romansidło, tylko naprawdę wartościowa historia dwojga ludzi, którzy zrozumieli, co tak naprawdę się liczy.

Jeśli miałabym w kilku słowach podsumować "Tryjon" to jest to powieść absolutnie niecodzienna i wyjątkowa. Skłania do refleksji i zastanowienia się nad własnym życiem. Jest dość specyficzna, ale jak najbardziej warta przeczytania.