piątek, 28 września 2018

"Morderstwo w Orient Expressie" - recenzja

Jeśli w miarę regularnie czytacie mojego bloga, to wiecie, że od jakiegoś czasu jestem w trakcie pochłaniania serii autorstwa A. Christie o sprawach rozwiązywanych przez Herkulesa Poirot. Jeśli jeszcze nie czytaliście moich opinii o innych książkach z tej serii to zerknijcie TU i TU. Dzisiaj z kolei mam dla Was recenzję chyba najbardziej znanej książki autorstwa królowej kryminału - "Morderstwo w Orient Expressie".

Autor: Agata Christie
Wydawnictwo: Dolnośląskie

Herkules Poirot wraca właśnie z Azji do Europy. Pociąg, którym podróżuje grzęźnie w zaspie śnieżnej. Nie ma jednak mowy o tym, że w czasie postoju detektyw będzie się nudził. Zamordowany zostaje bowiem wpływowy biznesmen, a sprawca zostawił wiele mylących śladów. W dodatku pasażerowie są kompletnie odcięci od świata. Wiadomo tylko jedno - morderca jest wśród nich.

Cóż mogę o tej książce powiedzieć...Agata Christie jest Agatą Christie i po prostu nie mam się do czego przyczepić. Zagadka jest jak zwykle nie do rozwikłania dla przeciętnego człowieka, a nawet dla takiego nieco powyżej normy. Z pozoru nic się nie zgadza, ale Poirot i jego szare komórki radziły już sobie z podobnymi sprawami. Rozwiązanie sprawy tak jak we wszystkich książkach angielskiej pisarki po prostu powala na kolana.

"Morderstwo w Orient Expressie" jest najbardziej znaną powieścią królowej kryminału. Nie wiem do końca dlaczego, ponieważ nie wyróżnia się specjalnie wśród innych tomów o słynnym detektywie. Nie jestem w stanie wskazać teraz mojej ulubionej książki z tej serii, ale nie wydaje mi się, aby to właśnie ta powieść miała ten tytuł zdobyć.

Wiem, że dzisiejsza notka nie jest zbyt długa, ale nie wiem, co więcej mogłabym o niej napisać. Powiem więc tyle - jeśli lubicie dobre, błyskotliwe kryminały, to cykl o Herkulesie Poirot jest jak najbardziej dla Was. A jeśli dotychczas raczej kryminałów nie czytaliście, to też śmiało po niego sięgajcie. Mimo, że książki te zaliczają się do klasyki, której wiele osób się boi, to w tym przypadku nie ma czego. Dlatego (pewnie jeszcze nie raz to powtórzę) - czytajcie książki Agaty Christie, bo naprawdę warto.


poniedziałek, 24 września 2018

"Bad mommy" recenzja

Prawie pół roku temu opublikowałam recenzję "Margo" - pierwszego thrillera jaki przeczytałam (a przynajmniej wydaje mi się, że był to pierwszy). Wcześniej bowiem zupełnie nie ciągnęło mnie do tego gatunku. Przekonałam się jednak, że thrillery wcale nie są takie złe i niedawno sięgnęłam po kolejną książkę Tarryn Fisher, którą otrzymałam od wydawnictwa SQN, któremu bardzo dziękuję za możliwość przeczytania jej.


Autor: Tarryn Fisher
Wydawnictwo: SQN

Jolene i Darius to szczęśliwi rodzice kilkuletniej Mercy. Mieszkają w domu położonym w dość spokojnej okolicy i nie wyróżniają się specjalnie wśród mieszkańców swojej dzielnicy. Pewnego dnia do sąsiedniego domu wprowadza się Fig. Szybko zaprzyjaźnia się z młodym małżeństwem. Spędzają razem coraz więcej czasu.

W pewnym momencie zachowanie Fig zaczyna jednak stawać się niepokojące. Kobieta kupuje te same rzeczy, które ma już jej przyjaciółka, urządza dom w bardzo podobny sposób, odwiedza te same miejsca, a na Instagramie publikuje zdjęcia Dariusa. Wszyscy się na kimś wzorujemy, ale to zdecydowanie nie mieści się w normie.Pozostaje pytanie, dlaczego ona to robi? I kto tak naprawdę jest obiektem jej zainteresowań - Jolene, Darius czy Mercy?

Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej narratorką jest Fig, potem dalszą historię widzimy oczami Dariusa, a koniec opowieści należy do Jolene. Każda z tych osób jest zupełnie inna i niesie ze sobą zupełnie inny bagaż doświadczeń. Zmieniając perspektywę mamy okazję poznać także wydarzenia, o których nie wszyscy z tej trójki wiedzieli.

A sama historia? Była dziwna. To znaczy thrillery psychologiczne chyba nigdy nie są całkowicie normalne i o to w tym chodzi, ale o ile w "Margo" fabuła była bardziej spójna to tutaj momentami nie od końca ogarniałam, co autorka chciała zrobić. Chodzi mi o to, że mimo, że to w jaki sposób Fisher pisze mi się podoba, to same wydarzenia były takie odrobinę nieskładne i nijakie. I naprawdę nie musiałam wiedzieć jak dokładnie przebiegały wszelkie zdrady (nie chcę wam spoilerować). Jak czytam thriller to chcę czytać thriller i fragmenty prawie jak wycięte z jakiegoś erotyka nie są niezbędne.

Jeśli Fisher wyda kiedyś jeszcze jakiś thriller, to prawdopodobnie po niego sięgnę, bo podoba mi się to, w jaki sposób opisuje ona rzeczywistość. Jeśli chodzi o "Bad mommy", to zapowiadała się dobrze, środek był przeciętny, po czym na ostatnich stronach znów było naprawdę ok. Na chwilę obecną nie jestem w stanie jednoznacznie Wam polecić ani odradzić przeczytania tej książki, ponieważ mam zbyt mieszane uczucia.

środa, 19 września 2018

" The perfect game" - recenzja serii

O serii "The perfect game", a w szczególności o pierwszym tomie, czyli "Rozgrywce" było jakiś czas temu dość głośno w książkowej części internetu. Opinie były bardzo różne, w tym bardzo duża ilość negatywnych. Właściwie miałam sobie tę książkę odpuścić i w ogóle nie zawracać sobie nią głowy. Jednak jakiś czas temu znalazłam cały pakiet na portalu czytampierwszy.pl, no i te książki tak na mnie patrzyły...wiecie, jak to jest. Zanim się zorientowałam, co robię, były już zamówione.

 Autor: J.Sterling
Wydawnictwo: SQN 

Dzisiejszą recenzję postanowiłam podzielić na części. Jeśli nie czytaliście jeszcze tej serii, to pomińcie fragmenty o drugiej i trzeciej części, ponieważ nie mogę Wam zagwarantować, że nie pojawią się tak jakieś małe spoilery na temat tego, co działo się w pierwszym tomie.

"Rozgrywka"

Początek historii jest bardzo standardowy. Cassie jest zwykłą dziewczyną, a Jack uczelnianym przystojniakiem. Chłopak zaczyna interesować się Cass, ale ta ostrzeżona przez przyjaciółkę omija go szerokim łukiem. Szkolny gwiazdor nie daje jednak za wygraną i stara się zrobić coś, by dziewczyna w końcu zwróciła na niego uwagę.


Wiele osób zarzuca tej książce, że jest bardzo płytka i schematyczna. W szczególności z tym drugim nie mogę się nie zgodzić. Cała historia jest klasycznym amerykańskim love story. I tyle. Nie można oczekiwać od niej czegoś bardzo wyszukanego. Ja jednak mam ogromną słabość do takich historii, więc kiedy przestałam sobie zawracać głowę szczegółami, to czytanie "Rozgrywki" było naprawdę przyjemne.

"Zmiana"


Związek Cassie i Jacka zostaje wystawiony na próbę. Na długi czas się rozstają, przez co oboje bardzo cierpią. Ale w końcu "miłość ci wszystko wybaczy". Dlatego, gdy po sześciu miesiącach Jack staje na progu mieszkania dziewczyny, Cass ponownie wpuszcza go do swojego życia.

Uważam, że "Rozgrywka" spokojnie mogłaby być jednotomówką, byłam więc bardzo ciekawa, co autorka wymyśliła w kolejnej części, która według mnie nie była potrzebna. W drugim tomie historia jest strasznie zagmatwana  i pełna nieco absurdalnych zachowań bohaterów. W jakiś sposób się już z tymi bohaterami związałam, więc doczytałam do końca, ale momentami miałam wrażenie, że autorka zrobiła trochę bezsensownych "dram", bo inaczej tego nazwać nie można.

Słodkie zwycięstwo


Kariera Jacka powoli zbliża się do końca, a on ma wrażenie, jakby otrzymał kopniaka w brzuch. Tyle godzin spędzonych na treningach, tyle serca włożonego w grę, tylko po to, by przekonać się, że baseball to tak naprawdę biznes. 

Mimo, że drugi tom średnio mi się podobał, to skoro miałam już trzeci, to postanowiłam go jednak przeczytać.W trzeciej części Cassie i Jack są już dorośli, mają pracę i dzieci. Napotykają zupełnie inne przeciwności i są zdecydowanie inni niż w pierwszym tomie. Książka pełna jest rodzinnego ciepła. Okazała się zdecydowanie lepsza niż poprzednia część, ale po jej przeczytaniu nadal uważam, że "Rozgrywka" powinna być jednotomówką.

Podsumowanie

O ile pierwsza część po przymknięciu oczu na niektóre kwestie naprawdę mi się podobała, o tyle pozostałe części, a w szczególności druga były moim zdaniem napisane nieco na siłę. Jeśli tak jak ja macie słabość do amerykańskich love story i macie ochotę na guilty read to "Rozgrywka" moim zdaniem nie będzie złym wyborem. Uważam jednak, że kolejne dwie pozycje możecie sobie odpuścić (no chyba, że naprawdę bardzo mocno pokochacie Jacka i Cass). Z tego co wiem, to powstała kolejna, czwarta część. Nie wiem jednak, czy będzie wydana w Polsce. Jeśli tak, to nie wykluczam przeczytania jej z czystej ciekawości, ale na pewno nie jest to pozycja na którą czekać będę z wielkim zniecierpliwieniem.

piątek, 14 września 2018

Słowotokinformacyjny#6: co się działo w wakacje i nowy rok szkolny

Początkowo miałam w planach napisać po prostu podsumowanie wakacji, ale uznałam, że w związku z tym, że rozpoczęliśmy już rok szkolny 2018/19, to powinnam poruszyć  też kilka organizacyjnych kwestii. Z tego powodu zdecydowałam się na format, którego już dawno tu nie było, czyli Słowotok informacyjny. Bez zbędnego przedłużania - zaczynamy.


Co u mnie? - podsumowanie wakacji


Krótko przed zakończeniem roku wyjechałam z rodzicami do Chorwacji. Mimo, że nie był to wyjazd pełen atrakcji i wrażeń, bo nieczęsto opuszczaliśmy okolice naszego mieszkania, to uwierzcie mi - kiedy budzicie się o 5 nad ranem i macie możliwość wyjścia na balkon, z którego dokładnie widzicie morze, a dookoła panuje błoga cisza (chyba, że akurat ktoś przycina sobie drzewka, bo i tak się zdarzyło...w Chorwacji czas po prostu płynie inaczej), to nie potrzebujecie nic więcej do szczęścia.

Po powrocie z nad Adriatyku nie byłam już na żadnym kilkudniowym wyjeździe. Sporo czasu spędziłam w domu. Nie mogło zabraknąć też oczywiście spotkań ze znajomymi. Było też kilka jednodniowych wyjazdów np. na Memoriał Kamili Skolimowskiej.

To, że byłam w domu (głównie przez upały) nie znaczy, że leżałam tylko czytając książki (chociaż przeczytałam ich chyba koło 20), albo oglądając filmy. Na początku wakacji (praktycznie cały lipiec) miałam masę motywacji. Udało mi się obejrzeć w sumie 1,5 serialu po niemiecku (dotychczas było to dla mnie spore wyzwanie i uparcie się przed tym broniłam). Pracowałam nie tylko nad niemieckim (nie tylko oglądając serial) ale także nad angielskim. Po za tym skończyłam kurs obsługi GIMP- a (nie wiedziałam, że ten program ma tyle funkcji!). Nie zaniedbałam także matematyki, ponieważ w tym roku szkolnym czeka mnie ważny dla mnie konkurs. Troszkę czasu także poświęciłam fizyce oraz chemii. Dla niektórych może być dziwne to, że uczę się w wakacje, ale ja po prostu lubię to robić.  Inaczej chyba zanudziłabym się na śmierć. Moja znajoma nazwała to kiedyś bodajże "syndromem Hermiony".

Nie zaniedbałam także aktywności fizycznej. Jeśli temperatury na to pozwalały, to wychodziłam pobiegać. Kiedy jednak nie miałam na to siły, to wybierałam trening w domu. Dodatkowo trochę się rozciągałam, bo wiem, że jeśli zbyt długo tego nie robię, to mam później problem ze zrobieniem np. szpagatu (na razie potrafię tylko francuski).

W sierpniu dopadło mnie lenistwo, więc zrobiłam zdecydowanie mniej niż w czasie pierwszej połowy wakacji, ale chyba każdemu czasami się to zdarza.

Nie mogę nie wspomnieć też o czymś co wiąże się bezpośrednio z blogiem - nawiązałam pierwszą współpracę recenzencką z wydawnictwem SQN. Niesamowicie się z tego cieszę, bo od dawna zazdrościłam wszystkim znajomym po fachu, którzy już z różnymi wydawnictwami współpracowali. Mam nadzieję, że z czasem uda mi się nawiązać więcej współprac, ale na razie nie chcę przesadzać i muszę jakoś stopniowo się w to wszystko wkręcić.

Wakacje 2k18 uważam za udane. Może nie idealne, ale pozytywnych rzeczy było zdecydowanie więcej niż negatywnych i bardzo mnie to cieszy.

Czy jestem gotowa na nowy rok szkolny? I tak i nie. Wiadomo, każdy z nas nie chce końca wakacji, ale chyba przez to, że lubię się uczyć, to nigdy nie miałam wielkiego problemu z powrotem do szkoły. W tym roku kończę jednak trzeci etap swojej edukacji, a co za tym idzie - czeka mnie naprawdę pracowity rok. 


Co na blogu? 


W związku z tym, że czeka mnie w tym roku masa pracy, to tworzenie dla Was postów na pewno niejednokrotnie będzie wyzwaniem. Mimo to, postaram się tak jak dotychczas dodawać wpis co ok. 5 dni. Moim minimum pozostaje jednak jeden post na tydzień i mam nadzieję, że uda mi się go trzymać. Mam sporo zaległych recenzji, które niebawem się pojawią. Mam w planach także trochę innych postów, ale nie chcę Wam za dużo naobiecywać, bo nie wiem kiedy uda mi się je wszystkie zrealizować.

Ostatnio na blogu


Ciekawe linki

Jako, że jest początek roku szkolnego, to mam dla Was kilka linków właśnie w tej tematyce



sobota, 8 września 2018

"Trup na plaży i inne sekrety rodzinne" - recenzja

O książce "Trup na plaży i inne sekrety rodzinne" dowiedziałam się już dawno i nie czytałam nawet dokładnie opisu - sam tytuł sprawił, że po prostu musiałam ją przeczytać. Wpisałam ją więc na listę książek do przeczytania. Miałam jednak tyle innych pozycji czekających już na półkach, że nie chciałam zamawiać kolejnych. Dlatego książkę udało mi się przeczytać dopiero niedawno dzięki uprzejmości wydawnictwa SQN (bardzo dziękuję!).


Autor: Aneta Jadowska
Wydawnictwo: SQN


Główną bohaterką książki jest Magda Garstka, która po dziesięciu latach wraca do rodzinnej Ustki. Zatrzymuje się w pensjonacie prowadzonym przez jej babcię i rozpoczyna pracę w kawiarni. Od razu odnalazłam w tej dziewczynie coś na kształt bratniej duszy. Nieco introwertyczna, kochająca rysowanie i fotografię...no i oczywiście morze. Łączy mnie z nią naprawdę sporo. Ja jednak nie mam w zwyczaju znajdować trupów na plaży. W żadnym innym miejscu zresztą też.

"[...] w obliczu śmierci życie dla równowagi musi być głośne i ekspansywne. Do mnie przemówiło burczeniem żołądka. Memento mori w czysto praktycznym wydaniu - jedz, póki możesz"

Kiedy Magda w czasie spaceru po plaży znajduje martwe ciało mężczyzny nie może powstrzymać chęci rozwikłania tej sprawy. Mimo, że dużo osób przekonuje ją, by zostawiła to w rękach policji. Jednak będąc córką policjanta, dziewczyna wbrew ostrzeżeniom postanawia mimo wszystko poprowadzić własne śledztwo. W końcu geny zobowiązują, prawda?

"(...)czuję, że jest w tym tajemnica, a na tajemnice reaguję jak prosiaczek na trufle."


W powieści Anety Jadowskiej znajdziemy nie tylko wątek kryminalny, ale także wspomniane w tytule rodzinne sekrety. Każda rodzina jakieś ma, ale sprawa Garstków jest bardziej pokręcona niż można by się spodziewać. Mimo wielu trudnych zdarzeń są oni pięknym przykładem rodziny, w której panuje miłość oraz wzajemne wsparcie, a jej członkowie zawsze stają za sobą murem. Pokazują, że z rodziną dobrze wychodzi się nie tylko na zdjęciach.

Autorka pokazała także niesamowitą zdolność do rozbawiania czytelników. Występują tu chyba wszystkie rodzaje komizmu wykorzystane w naprawdę dobry sposób. Czytając tę historię po prostu nie da się nie uśmiechać.

Kolejną rzeczą, którą uważam za spory plus tej książki jest to, że nie ma jednego sprecyzowanego odbiorcy. Nie jest to coś tylko dla dzieci, młodzieży albo starych panien z kotami. Ta historia jest trochę jak film familijny. Wydaje mi się, że jest to książka międzypokoleniowa i na pewno wcisnę ją niedługo w ręce mojej mamy albo babci.

Powieść pochłonęłam w dwa dni i jeśli tylko pojawi się kolejny tom o Garstce z Ustki, to bez wahania po nią sięgnę. Jeśli szukacie czegoś na poprawę humoru to nie zastanawiajcie się dłużej tylko lećcie do księgarni po "Trupa na plaży i inne sekrety rodzinne", potem zróbcie sobie ulubionej herbaty, siądźcie w fotelu i zacznijcie czytać. Gwarantuję Wam, że zanim się obejrzycie, będziecie mieli wielki uśmiech na twarzy i świat wyda Wam się mniej straszny.

wtorek, 4 września 2018

Lektury szkolne - czytać czy nie? A jeśli tak, to jak?

Zdania na temat czytania lektur są bardzo podzielone. Wszyscy wiemy, że zestaw lektur jaki serwuje nam polska szkoła pozostawia wiele do życzenia. Z tym jednak na chwile obecną raczej niewiele możemy zrobić. Dlatego dzisiaj mam dla Was trochę moich przemyśleń i rad dotyczących właśnie szkolnych lektur.



Czytać czy nie czytać, oto jest pytanie...

Kończąc w tym roku trzeci etap swojej edukacji mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie było ani jednej lektury, której bym nie czytała. Większość z nich przeczytałam w całości, ale były wyjątki (takie jak np. "Quo vadis"), których nie skończyłam ("Krzyżacy" czy "Ogniem i mieczem" przeczytałam i nie były takie tragiczne, ale "Quo vadis" mnie pokonało).

Czy w związku z tym uważam, że czytanie lektur jest absolutnie konieczne i niezbędne? Nie. Jestem zdania, że to zależy od waszych celów. Streszczenia też są dla ludzi. Dlatego jeśli uważacie, że nie ma sensu czytać niektórych lektur i pogodzicie się z myślą, że najwyżej dostaniecie 3 czy 4, bo nie będziecie znali wszystkich szczegółów, to droga wolna. Nie jestem za tym, żeby nie czytać kompletnie żadnych lektur i pracować tylko i wyłącznie na streszczeniach, bo niektóre lektury wcale nie są takie złe, ale jeśli Wy sami nie macie problemu z tym, że nie przeczytacie kolejnego opasłego tomu autorstwa Sienkiewicza, to ja też go nie widzę.

Mówi się, że lektury trzeba czytać, bo egzaminy, bo matura itd. Ale prawda jest taka, że i tak ciężko będzie zapamiętać dokładnie wszystkie postacie, miejsca itp., więc przed testem i tak trzeba będzie je sobie odświeżyć. Chyba, że ktoś ma ponadprzeciętną pamięć, ale raczej nie ma zbyt wielu takich osób.

Nie chcę, żebyście po przeczytaniu tego tekstu nagle przestali czytać lektury. Chodzi mi tylko o to, że czasem są w życiu ważniejsze rzeczy. Co więcej, jest sporo takich, przy których nikt nie będzie pytał o znajomość "Pana Tadeusza". Dlatego to, czy czytacie lektury to tylko i wyłącznie Wasza sprawa i o ile jestem za tym, żeby promować czytelnictwo, o tyle za zmuszaniem do sięgania po klasyki już niekoniecznie.

Jeśli już czytać, to jak?


1. Pozbądź się negatywnego nastawienia.
Najbardziej oklepana z możliwych rad. Ale bądźmy szczerzy - co Wam da ciągłe narzekanie jak bardzo bezsensu są lektury i jak totalnie nie chce Wam się ich czytać?

2. Potraktuj to jako wyzwanie
Pamiętam sytuację sprzed kilku lat, kiedy starsi uczniowie, którzy już skończyli podstawówkę przyszli do naszej ówczesnej polonistki w odwiedziny. Zapytała ich wtedy czy przerabiali już w szkole "Krzyżaków", bo jak nie to życzy dobrych streszczeń. Wtedy to obiecałam sobie, że kiedy to ja będę musiała  to przeczytać , to naprawdę to zrobię. To było jak wyzwanie. I od tego czasu w taki sposób podchodzę do wielu lektur i to naprawdę działa.

3. Dopasuj czytanie do wymagań
Jeśli już jakiś czas uczy Was jeden polonista, to zapewne zdążyliście zauważyć, że zwraca uwagę na jakąś szczególną część lektur. Jeden będzie skupiał się na charakterystyce postaci, a inny na chronologii czy jeszcze czymś innym. Jeśli już to odkryjecie, to dobra Wasza. Wtedy czytając lekturę zwróćcie na to szczególną uwagę.

4. Kolorowe karteczki to Wasz sprzymierzeniec
Kiedy już ogarniecie, na co macie zwracać uwagę to zaznaczcie sobie to w książce, żeby w razie czego móc szybciej do tego wrócić. To bywa naprawdę pomocne i pozwala zaoszczędzić trochę czasu.

5. Opracowania są nie tylko dla tych, którzy nie przeczytali książki
Dość późno zdałam sobie sprawę z tego, że jeśli przeczytaliśmy książkę, to i tak możemy sięgnąć po opracowanie. Wystarczy poszperać w internecie. A prawda jest taka, że podstawa programowa jest niezależna od nauczyciela, więc tematy, które pojawiają się w internecie po wpisaniu tytułu danej lektury prawdopodobnie będą omawiane także na lekcjach i wymagane na testach czy pracach klasowych.

A jakie Wy macie podejście do czytania lektur? Czytacie czy wolicie streszczenia? A może macie jeszcze jakieś inne metody? Dajcie koniecznie znać w komentarzach.

sobota, 1 września 2018

Przybory szkolne Book TAG/ School supplies Book TAG

W ostatnim poście zaczęłam taką mini serię związaną z powrotem do szkoły, dlatego dzisiaj nadal pozostając w tej tematyce mam dla Was "Przybory szkolne Book TAG" lub jak kto woli "School supplies Book TAG". Jest to pierwszy TAG mojego autorstwa, więc mam nadzieję, że Wam się spodoba.




1. Pióro wieczne, czyli książka, która jest z Tobą bardzo długo

Chyba dla nikogo nie będzie nowością, jeśli wspomnę tutaj "Anię z Zielonego Wzgórza", ale jeszcze dłużej są ze mną rozmaite baśnie oraz... "Plastusiowy pamiętnik". Jako mała dziewczynka uwielbiałam tę książkę i chyba muszę spróbować przeczytać ją po raz kolejny.

2. Długopis, czyli książka, której nie potrafisz skończyć

Ostatnio strasznie męczę się z powieścią pt. "Gniazdo" autorstwa

3. Linijka, czyli najgrubsza książka, jaką czytałaś

Ciężko mi stwierdzić, ale myślę, że albo była to któraś z części Harry'ego Pottera (najdłuższy jest chyba "Zakon feniksa") , albo "Ogniem i mieczem". Zazwyczaj nie czytam jednak jakiś wybitnie grubych tomów.

4. Gumka, czyli książka, którą najchętniej wymazałabyś z pamięci

Z ostatnio przeczytanych, to na pewno "Anatomia obcości". Muszę jednak przyznać, że dość szybko zapominam o książkach. Jeśli ktoś przypomni mi tytuł i pokaże okładkę albo powie kilka zdań odnośnie fabuły, to najczęściej coś mi zacznie świtać w głowie. Jeśli jednak nikt ani nic mi danej pozycji nie przypomni, to nie zaprzątam sobie nią głowy.
 

5. Kolorowe zakreślacze, czyli książka, w której zaznaczyłaś najwięcej cytatów

 Nie należę do osób, które zaznaczają sobie masę cytatów kolorowymi karteczkami, ale czasem notuję gdzieś ulubione fragmenty. Wydaje mi się, że jedna z książek, w której mam najwięcej zaznaczonych cytatów/zabawnych albo ważnych fragmentów są "Papierowe miasta".

6. Kredki, czyli książka, która sprawiła, że świat wydał ci się bardziej kolorowy

Jest naprawdę sporo takich książek, które poprawiają mi humor i bardzo ciężko jest mi podać tutaj jakiś jeden, konkretny tytuł. Czytanie w ogóle jest dla mnie swego rodzaju ucieczką od rzeczywistości.

7. Cienkopisy, czyli najkrótsza książka, jaką masz na półce

 Specjalnie zajrzałam sobie na półkę z książkami i doszłam do wniosku, że jest to "Mały książę", którego chyba nikomu nie muszę przedstawiać. Nie jestem wielką fanką tej historii, ale muszę przyznać, że ją lubię.

8. Nożyczki, czyli książka, która rozwaliła twoje serce na kawałki

Na pewno jedną z takich książek była "Dziewczyna o kruchym sercu", chociaż za nią nie przepadam. Po za tym z pewnością "Gwiazd naszych wina" i "Szukając Alaski" także w jakiś sposób zadały mi cios prosto w serce. No i zawsze płaczę na śmierci Zgredka, co chyba też się liczy.

9. Klej, czyli książka, która pomogła ci się posklejać

Prawie zawsze, kiedy nie umiem się ogarnąć, sięgam po "Magię kasztana". Jest to zwykła powieść obyczajowa, ale z jakiegoś powodu zawsze pomaga mi się jakoś zebrać w sobie i zmotywować do tego co powinnam zrobić. Czytałam ją już tyle razy, że powoli znam ją na pamięć.

10. Pożyczony ołówek, czyli kto jeszcze powinien zrobić ten tag

Jako, że jest to mój autorki TAG, to pozwolę sobie nominować całkiem sporą grupkę osób.  Do wykonania tego TAGu zachęcam więc:




Będzie mi bardzo miło, jeśli wykorzystacie oryginalną grafikę, którą stworzyłam.