środa, 29 maja 2019

Co czytałam 5 i 10 lat temu - wpis urodzinowy

Urodziny to wyjątkowy dzień, więc i post musi być wyjątkowy. Dlatego, w związku z tym, że upłynął kolejny rok mojego pobytu na tej planecie, dziś zapraszam Was na małą podróż w czasie...


Co czytałam 5 lat temu?

Hmm...niech pomyślę. W tamtym czasie na pewno zaczytywałam się w powieściach L.M. Montgomery. Mam za sobą nie tylko całą serię o Ani, ale także te o Sarze i Pat. Po za tym uwielbiałam twórczość J.Wilson (do dziś mam w domu jakąś książkę jej autorstwa!) , a "Pamiętnik księżniczki" autorstwa M.Cabot wprost ubóstwiałam. Jeśli dobrze pamiętam, to przeczytałam wtedy też trochę części "Pana samochodzika". 


A teraz cofnijmy się jeszcze trochę...


Co czytałam 10 lat temu?

Z tym mam nieco większy problem, ponieważ było to naprawdę dawno temu, a ja byłam wtedy bardzo mała. Dlatego ciężko mi z całą pewnością powiedzieć, co czytałam, a raczej co mi czytano, bo mimo, że czytać nauczyłam się dość szybko, to wydaje mi się, że wtedy nadal nieraz ktoś mi czytał. Na pewno absolutnie uwielbiałam wszelkiego rodzaju baśnie. Miałam trochę takich ślicznych ilustrowanych książek np. z baśniami braci Grimm czy Andersena. Na pewno bardzo lubiłam też "Małe kobietki", które na mojej półce stoją do dziś. Wciąż mam także "Plastusiowy pamiętnik", który dawniej należał jeszcze do mojej mamy. Poznałam też chyba wszystkie części przygód Martyki, którą bardzo polubiłam. Jednymi z pierwszych samodzielnie przeczytanych przeze mnie książek była natomiast seria "Klub tiary". 

Wiem, że ten post nie był długi, ale po prostu chciałam w jakiś sposób uczcić to, że udało mi się przetrwać kolejny rok i zrobić w tym czasie trochę fajnych rzeczy. Dajcie koniecznie znać w komentarzach co Wy czytaliście jako dzieci, albo co Wam czytano.

czwartek, 23 maja 2019

"Jestem taka piękna!", czyli film o pewności siebie

Bardzo dawno na blogu nie pojawiła się żadna recenzja filmu, ale jeśli coś oglądałam to zazwyczaj były to stare produkcje, które oglądałam już milion razy, albo bajki. Ale ostatnio za namową mojej nauczycielki ze szkoły językowej obejrzałam "Jestem taka piękna" i muszę przyznać, że bawiłam się świetnie.








Rok produkcji: 2018
Reżyseria: A. Kohn, M.Silverstein
Scenariusz: A. Kohn, M.Silverstein
Czas trwania: 1h 50min




Główną bohaterką filmu jest Renee - przeciętna, trochę zakompleksiona dziewczyna, która pewnego dnia spada z roweru treningowego uderzając się w głowę. Kiedy odzyskuje przytomność zaczyna jej się wydawać, że jest niesamowicie piękna.

Chyba pierwszy raz spotykam się z takim motywem, co jest moim zdaniem wielkim plusem, bo mam wrażenie, że wszystko już kiedyś było. Stworzenie czegoś innego jest sporym wyzwaniem, a scenarzystom moim zdaniem się to udało.

Film oglądałam w oryginale ("I feel pretty"), ponieważ nie potrafiłam znaleźć nigdzie polskiej wersji, ale myślę, że nie wpłynęło to jakoś znacznie na odbiór tej produkcji. Nie powiem, że rozumiałam wszystko, ale myślę, że tak ok. 75%, a kolejnych 15% byłam w stanie domyślić się z kontekstu.

Amy Schumer w roli Renee spisała się moim zdaniem świetnie. Pokazała ogrom pewności siebie i dystansu do tego, co robi. Pozostałym aktorom też nie mam nic do zarzucenia. Nie nadaję się chyba na krytyka filmowego, bo zupełnie nie potrafię ocenić bardziej szczegółowych rzeczy. Oglądając chciałam się się po prostu dobrze bawić, a nie zastanawiać, czy lepiej wyglądałoby ujęcie pod innym kątem.

Nie jest to wyjątkowo ambitne, wyszukane kino, ale film niesie fajne przesłanie dotyczące akceptacji samych siebie i własnego ciała. Pomysł na scenariusz jest moim zdaniem dość prosty, ale oryginalny i udany.

Podsumowując, jeśli szukacie czegoś lekkiego i zabawnego np. na wieczór z przyjaciółką, to "Jestem taka piękna!" będzie idealnym wyborem. Myślę, że wszystkie dziewczyny (albo przynajmniej większość) będzie się przy nim świetne bawić, a pewnie niejednemu chłopakowi także się spodoba. Ja z całego serca mogę Wam tę produkcję polecić.

sobota, 18 maja 2019

Czy wciąż lubię twórczość Greena? - recenzja "Will Grayson, Will Grayson"

Jeszcze jakiś rok albo półtora roku temu bez wahania umieściłabym Johna Greena na liście swoich ulubionych autorów. Przez długi czas nie miałam jednak kontaktu z jego twórczością, więc sięgając po ostatnią nieprzeczytaną przeze mnie powieść jego autorstwa (zresztą nie tylko jego, Levithan też miał tutaj swój udział) miałam pewne obawy, czy słusznie?



Autor: J. Green, D. Levithan
Wydawnictwo: Bookowy Las
Liczba stron: 368



Na świecie żyje prawdopodobnie masa ludzi, nazywających się tak samo jak Wy. I prawdopodobnie żadnej z nich nigdy nie spotkacie. Jednak losy dwóch zupełnie różnych od siebie chłopaków, które łączyło jedynie wspólne imię i nazwisko pewnego zimnego wieczoru w Chicago postanowiły się połączyć. W tej historii nie brakuje przyjaźni, miłości i spektakularnego musicalu, pewnej bardzo spektakularnej osoby.


"Bycie w związku to twój wybór. 
Bycie przyjacielem to po prostu coś, czym jesteś."


Polubienie większości bohaterów zajęło mi dosłownie kilka rozdziałów. Postacie są naprawdę fajnie wykreowane i mają swoje osobowości. Moją największą miłością jest oczywiście Kruchy, którego chyba nie da się nie pokochać.

Autorzy niejednokrotnie pokazują, że mają pomysł na to co robią i potrafią zaskoczyć czytelnika zwrotem akcji. Pisząc to musieli mieć naprawdę mnóstwo zabawy. Zawiera naprawdę sporo wątków, ale wszystko jest spójne i dokończone (nie ma chyba tematu, który byłby urwany w połowie itd.).


"Jestem cały czas rozdarty pomiędzy decyzją,
 czy zabić siebie, czy też zabić wszystkich wokół."


Powieść czytało mi się bardzo przyjemnie i  pochłonęłam ją praktycznie w jeden wieczór. Nie żałuję ani minuty, którą na nią poświęciłam. Uważam, że "Will Grayson, Will Grayson" jest na tyle świetną młodzieżówką spodoba się praktycznie każdemu, niezależnie od płci. Cóż więcej mogę dodać? John Green po raz kolejny udowodnił mi, że nie bez powodu ma tylu czytelników, a David Levithan zachęcił do zainteresowania się jego twórczością. Ja natomiast zachęcam Was do sięgnięcie po tę powieść, jeśli jeszcze nie mieliście okazji tego zrobić, bo jest naprawdę warta Waszej uwagi.


poniedziałek, 13 maja 2019

Czy "Wszystkie jasne miejsca" potrafią rozjaśnić w głowie? - recenzja

Tytuł tej książki już kiedyś obił mi się o uszy, ale dopiero kiedy wspomniała o nim Justyna z kanału Łap chwile (pozdrawiam kochana, jeśli to czytasz!), to uznałam, że chyba powinnam to przeczytać. No i ostatnio książka ta w końcu znalazła się w moich łapkach, a moje odczucia po przeczytaniu są dość...mieszane.


Autor: Jennifer Niven
Wydawnictwo: Bookowy Las
Liczba stron: 424


Książka pisana jest na zamianę z perspektywy dwóch głównych bohaterów - Violet i Theodora. Ona żyje przeszłością i odlicza dni do zakończenia roku. On zna zbyt wiele sposobów na popełnienie samobójstwa, ale stara się pozostać żywy. Spotykają się na wieży i w zasadzie nie wiadomo, kto z nich komu uratował życie. Prawdopodobnie po prostu uratowali siebie nawzajem. A kiedy zaczynają wspólnie pracować nad projektem na lekcję geografii, odkrywają nie tylko "cuda Indiany" ale także nowe życie.


Ich historię czytało mi się dobrze, pochłonęłam ją w jakieś dwa dni. Język jest w dość typowy dla młodzieżówek, nie ma zbędnych opisów ani nic innego, co mogłoby przeszkadzać w lekturze.

Porusza bardzo trudne tematy, jakimi są utrata bliskiej osoby, choroby psychiczne czy samobójstwa. I porusza je moim zdaniem w sposób dość mądry. Dodatkowo na końcu zamieszczone są numery telefonów do różnych placówek zajmujących się pomocą osobom z zaburzeniami psychicznym, gdzie można zadzwonić, jeśli potrzebujemy pomocy.

"Byłaś pod każdym względem wszystkim, czym można być. [...] Gdyby ktokolwiek mógł mnie uratować, byłabyś to Ty."

Jestem przekonana, że jeszcze jakiś czas temu, ta książka zrobiłaby na mnie duże wrażenie. Myślę, że 14-letnia ja mogłaby być nią absolutnie zachwycona. Teraz jestem jednak chyba w takim momencie swojego życia, że to nie wystarczyło, aby mnie zachwycić. Przeczytałam w swoim życiu naprawdę niemało młodzieżówek i "Wszystkie jasne miejsca" nie są gorsze od większości z nich. Ale chyba właśnie dlatego, że już tyle powieści mam za sobą, to jestem coraz bardziej wymagająca.

Ta recenzja nie będzie długa, bo nie mam Wam specjalnie dużo do powiedzenia. Moim zdaniem autorka poradziła sobie z zadaniem ukazania problemów głównych bohaterów, czyta się to dobrze, a do tego historia ta niesie ze sobą trochę ważnych przekazów. I wierzę, że wielu z Was ta książka się spodoba, więc mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jeśli lubicie takie książki to śmiało możecie po nią sięgnąć. Dla mnie jednak nie będzie to historia bardzo wyjątkowa, tylko po prostu przyzwoita młodzieżówka.

poniedziałek, 6 maja 2019

Bookstagram book TAG

Ostatni TAG był tutaj jakieś dwa miesiące temu, dlatego uznałam, że przydałoby się zrobić coś nowego, a chęć zrobienia Bookstagram book TAGu chodziła za mną już jakiś czas. Nie jest to TAG popularny wśród polskich bloggerów czy booktuberów, ale nie brakuje go na zagranicznych stronach. Trochę przerobiłam znalezione pytania, dodałam odrobinę swoich i mam nadzieję, że Wam się spodoba.



1. Filtry - książka, która zmieniła Twoje spojrzenie na świat.

Uważam, że każda książka, którą czytałam (no dobra, może nie każda, ale większość) miała na mnie jakiś wpływ. Stąd też wzięła się nazwa mojego konta na Instagramie - daughter.of.the.books, czyli córka książek. Jeśli chodzi o historie, które miały na mnie największy wpływ, to na pewno jest to cała seria o Ani z Zielonego Wzgórza, którą czytałam w ciągu jakiś 7-8 lat jakie upłynęły od przeczytania jej po raz pierwszy czytałam naprawdę nie raz.

2. Shelfie - ile książek liczy Twoja biblioteczka

Jeśli mam być szczera to nie mam pojęcia, ale zaraz pójdę to sprawdzić...*czas na liczenie*...około 100 powieści i książek takich typowo do czytania (tak, wiem że wszystkie książki są do czytania, ale chyba ogarniacie o co mi chodzi) i trochę różnych słowników, encyklopedii itp. których nie liczyłam. Nie jest tego dużo, bo książki, o których wiem, że nie będę już do nich wracać na bieżąco oddaję np. do biblioteki. Nie widzę potrzeby zagracania sobie przestrzeni czymś, co nie jest dla mnie ważne.

3. Instastories - książka, którą chciałbyś zobaczyć w postaci ekranizacji

Bardzo dużo powieści doczekało się obecnie filmowej adaptacji, więc jest to dość trudne pytanie. Tym bardziej, że film często nie odpowiada naszym wyobrażeniom, albo ma z książką niewiele wspólnego. Dlatego chyba nie ma żadnej książki, na której ekranizację bym czekała.


4. Hasztagi - ostatnia książka, którą kupiłaś/eś ze względu na jej popularność w internecie

Muszę przyznać, że sporo jest takich pozycji, ponieważ odkąd dołączyłam do tej książkowej części internetu, to bardzo często sięgam po książki polecane przez znajomych bookstagramerów i blogerów czy booktuberów. Ostatnią taką książką był chyba "Marzyciel" i "Muza koszmarów", a także "Małe życie", którego recenzję zobaczycie już niebawem (a przynajmniej taką mam nadzieję).


5. Maratony czytelnicze - ile książek czytasz w ciągu miesiąca/roku

Jeśli chodzi o miesiące to jest to bardzo różnie. Czasami czytam 3 książki, a czasami 8 czy 10. Zależy to od tego ile mam czasu i chęci na czytanie. Nie bez znaczenia jest też to co czytam, ponieważ wiadomo, że niektóre historie pochłania się w jeden albo dwa dni, a niektóre np. ze względu na trudny temat można czytać bardzo długo. No i wiadomo też, że szybciej się czyta książkę, która ma 300 stron, a nie 500 albo 800. Nie wiem ile książek średnio rocznie czytam, ponieważ zaczęłam spisywać to dopiero w zeszłym roku i wyszły mi wtedy 64 książki. Mam nadzieję, że w tym roku będzie odrobinę lepiej i za cel postawiłam sobie 70 pozycji. Ale prawda jest też taka, że nie warto czytać tylko na ilość.

6. S4S - książka, którą polecasz wszystkim

Nie ma jednej takiej pozycji, ale moi znajomi potwierdzą, że wciskam im przede wszystkim serię z Chyłką. Teraz będzie to także "Małe życie", które niedawno skończyłam i które uważam za historię absolutnie niezwykłą. I to chyba tyle, nie wydaje mi się, żebym jeszcze jakieś książki tak bardzo polecała.

7. Unboxing - książka, którą ostatnio kupiłeś/aś lub dostałeś/aś

Ostatnio dostałam chyba "Muzę koszmarów" w ramach współpracy recenzenckiej z Wydawnictwem SQN. Kilka dni wcześniej przyszedł do mnie  także "Hasztag" Remigiusza Mroza, którego jeszcze nie przeczytałam, ale mam nadzieję, że wkrótce to zrobię.

8. Oznaczanie - kogo tagujesz


Zachęcam także osoby, których tym razem nie nominowałam, by także zrobiły ten TAG. Napiszcie mi wtedy w komentarzu, albo w wiadomości na moim Instagramie (jeśli jeszcze mnie tam nie obserwujecie, to koniecznie wpadajcie!), a ja na pewno zajrzę do Was, aby przeczytać Wasze odpowiedzi.

środa, 1 maja 2019

Czy "Muza koszmarów" jest koszmarna? - recenzja

Całkiem niedawno recenzowałam dla Was "Marzyciela" (jeśli jeszcze nie widzieliście tej recenzji to możecie przeczytać ją TU). Wspominałam wtedy, że zamierzam zabrać się za drugą część. Tak też się stało i piszę te słowa jakieś kilka godzin po skończeniu "Muzy koszmarów" (choć publikacja nastąpi zapewne parę dni później).


Autor: Laini Taylor
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 478


Książka jest dokładną kontynuacją losów bohaterów "Marzyciela", dlatego jeśli jeszcze nie czytaliście pierwszej części, to nie wiem, czy powinniście czytać tą recenzję, ponieważ strasznie ciężko będzie mi uniknąć drobnych spoilerów dotyczących poprzedniego tomu. Jeśli jednak mieliście już okazję sięgnąć po pierwszą część tej historii, to zapewne wiecie w jaki sposób autorka ją zakończyła. Ja naprawdę nie potrafiłam zrozumieć jak można coś takiego zrobić czytelnikom. Na szczęście w chwili, kiedy skończyłam "Marzyciela", druga część miała już premierę i dzięki współpracy z Wydawnictwem SQN dość szybko znalazła się w moich rękach.

W drugim tomie Lazlo już na samym początku staje przed prawie niemożliwym wyborem - czy uratować ukochaną Sarai kosztem mieszkańców Szlochu? Mieszkańcy cytadeli odkrywają także, że...ich świat nie jest jedynym, a oni otwarli zapomniane drzwi do jednego z innych miejsc, nie zdając sobie sprawy, co ich za nimi czeka. Dodatkowo poznajemy historię dwóch sióstr - Kory i Novy, które mają z nimi więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać.

Życzenia nie spełniają się od tak. To tylko kółeczka, które malujesz wokół tego, czego pragniesz. Trafić do celu musisz już sama. 
"Muza koszmarów" spodobała mi się bardziej niż "Marzyciel". Mimo tego, że zarówno świat jak i bohaterowie są tacy jak w pierwszej części (chociaż pojawiają się także nowe postaci), to wydaje mi się, że akcja staje się bardziej dynamiczna. Mimo tego, że kontynuacja była trochę cieńsza, to wydaje mi się, że zawierała więcej treści. Początek pierwszej części przygód Lazla niesamowicie mi się ciągną, ale tutaj czegoś takiego nie było. Autorka zaskakiwała praktycznie na każdym kroku.

Bardzo spodobało mi się to, że bardziej rozwiną się wątek Minyi, która mimo tego, że raczej uważana jest za przeciwnika, jest moim zdaniem niezwykle fascynująca. Zresztą większość postaci w książkach Taylor jest dobrze, konsekwentnie wykreowana. Widać odrobinę zbyt szybki rozwój postaci na początku drugiego tomu, ale według mnie nie jest to coś, co przeszkadza w lekturze.

"Muza koszmarów" jest moim zdaniem przykładem świetnej kontynuacji. Znajdziemy w niej rozwinięcie praktycznie wszystkich wątków z poprzedniej części, które ta dobrze uzupełnia i wyjaśnia to, co mogło wydawać się dziwne. Myślę, że oba tomy mogłyby tworzyć po prostu jedną książkę, ale miałaby ona wtedy ok.1000 stron, dlatego podzielenie tej historii było praktycznie nieuniknione.

Nie zostałam tak bardzo oczarowana Szlochem i jego mieszkańcami jak większość osób, które miały okazję tę pozycję przeczytać. Mimo to nie nudziłam się i chociaż nie uważam, aby był to coś, co każdy powinien przeczytać, to też nie będę jej odradzać. Druga część była moim zdaniem znacznie lepsza i na Lubimy Czytać na pewno dostanie gwiazdkę więcej. Jeśli Laini Taylor zdecyduje się napisać coś jeszcze, a wydaje mi się, że tak będzie, to nie wykluczam dania jej twórczości jeszcze jednej szansy, może jednak uda jej się mnie zachwycić.