piątek, 18 września 2020

Recenzja "Małych kobietek" i kilka słów o ekranizacjach

W związku z najnowszą ekranizacją "Małych kobietek", która ukazała się pod koniec zeszłego roku nastąpiło masowe czytanie tej historii. Ja miałam okazję poznać ją już jako mała dziewczynka, w nieco innej formie, ponieważ była to skrócona ilustrowana wersja z serii Ulubione bajki. Książka ta do dziś stoi na mojej półce (mam do niej olbrzymi sentyment), a ja dość długo nie zdawałam sobie sprawy z tego, że istnieje jakaś inna, "oryginalna" wersja. Kiedy jednak dowiedziałam się, że tak długo żyłam w błędzie postanowiłam, że zapoznam się z pełną wersją. Dlatego dziś przychodzę do Was z recenzją oraz moimi przemyśleniami na temat ekranizacji  - zarówno tej najnowszej jak i starszych.


Autor: Louisa May Alcott
Wydawnictwo: Poradnia K

Wydanie, które czytałam zawiera dwa tomy - "Małe kobietki" oraz drugi tom, który czasem wydawany jest także oddzielnie, czyli "Dobre żony". Zawiera także kadry z najnowszego filmu. A poza tym jest po prostu prześliczne - wydawnictwo Poradnia K (któremu dziękuję za możliwość przeczytania tej książki) zrobiło naprawdę świetną robotę.

Nie wiem, czy jest tutaj ktoś, kto zupełnie nie wie, o co chodzi w tej historii, ale jeśli tak jest to mówiąc w wielkim skrócie jest to historia czterech sióstr - Meg, Jo, Beth i Amy. Akcja rozgrywa się w Stanach zjednoczonych, czwórka głównych bohaterek mieszka z mamą, ponieważ ich ojciec walczy na wojnie secesyjnej. W chwili, kiedy je poznajemy najstarsza ma 16, a najmłodsza 12 lat.

"Małe kobietki" to powieść obyczajowa, swego rodzaju pierwowzór książek dla młodzieży (wydana po raz pierwszy w 1868 roku), choć czasy się zmieniły i moim zdaniem nadaje się ona także dla dzieci, może nie tych całkiem małych, ale w wieku 8-10 lat już jak najbardziej. Zresztą jeśli kiedyś będę miała dzieci, to myślę, że dam im tę książkę do przeczytania.

Przede wszystkim jest to bardzo ciepła opowieść o rodzinie, która mimo tego, że nie należy do najbogatszych, ma najcenniejszą rzecz - miłość do siebie nawzajem. Bardzo podobają mi się relacje sióstr, oraz ich więź z matką, która prowadzi je przez okres dorastania, daje rady, ale też pozwala uczyć się na błędach. Powieść ma charakter nieco dydaktyczny i momentami aż nazbyt moralizatorski, co niektórym osobom przeszkadza, natomiast ja nie mam nic przeciwko temu. Mimo tego, że od napisania tej książki upłynęło już prawie 200 lat to wiele wartości, w tym przede wszystkim szacunek i troska o drugą osobę, nie uległa zmianie.

To, co bardzo mi się podobało, to to, jak Louisa May Alcott wykreowała bohaterów. Każda postać jest inna, ma swoje cechy, zainteresowania i przyzwyczajenia. Wydaje mi się, że dzięki temu każdy znajdzie bohatera czy bohaterkę, z którymi będzie się identyfikował. Najbardziej polubiłam Jo, której postać w pewnym momencie wysuwa się nieco na pierwszy plan. Jest ona bardzo charakterystyczną postacią, nie pasującą do końca do ówczesnego wzoru idealnej młodej kobiety. W pewnym momencie mówi słowa, które bardzo mi się spodobały:

"Zawsze będę starała się zmienić ten porządek rzeczy i oby było jak najwięcej takich ludzi, bo inaczej świat nigdy nie posunąłby się naprzód. (...) Ty bierzesz z życia to, co najlepsze, a ja to co najciekawsze. I dlatego wolę już pozostać "czarną owcą""

W drugiej części siostry March nie są już małymi dziewczynkami, stają się bardziej kobietami, a na przestrzeni obu tomów możemy dostrzec ich przemianę i rozwój. Powstały również kolejne tomy - "Mali mężczyźni" oraz "Chłopcy Jo". Jeszcze nie wiem czy po nie sięgnę, ponieważ mam wrażenie, że im dalej tym mniej podoba mi się ta historia i pierwszy tom ma najwięcej uroku, ale nie jest to jeszcze przesądzone i może za jakiś czas najdzie mnie ochota by je przeczytać.



Ekranizacje

Miałam okazję obejrzeć trzy ekranizacje "Małych kobietek" (uwaga: wszystkie oglądane przeze mnie ekranizacje zawierały także treść "Dobrych żon") - najnowszą z 2019 roku, trzyczęściowy mini serial z 2017 roku w reżyserii V.Caswill oraz film z 1994 roku w reżyserii G. Armstrong.

Co ciekawe, najnowsza podobała mi się zdecydowanie najmniej. Miałam co do niej naprawdę wysokie oczekiwania i zdecydowanie się zawiodłam. Irytowały mnie przeskoki czasowe, które początkowo nieco mnie dezorientowały. Dobór aktorów moim zdaniem również był dość średni (choć wiele osób się pewnie ze mną nie zgodzi, najbardziej przeszkadzał mi Timothee Chalamet jako Laurie - zupełnie nie pasował mi do tej roli, bo wyobrażałam sobie tę postać inaczej), mimo tego, że bardzo lubię  Emmę Watson oraz Meryl Streep. Jedyne co bardzo mi się podobało, to zakończenie - inne niż w książce ale moim zdaniem nawet lepsze.

Miniserial z 2017 roku był ok, mam mu zbyt wiele do zarzucenia, ale też mnie nie powalił. Moim ulubieńcem jest zdecydowanie film z 1994 roku. Jest niezwykle klimatyczny i moim zdaniem bardzo dobrze oddaje taką ciepłą atmosferę, jaką odczuwałam też czytając książkę. Na pewno obejrzę go kiedyś jeszcze raz.



Post wyszedł dość długi, ale mimo, że "Małe kobietki" nie trafią na listę z moimi ulubionymi książkami, to mam do tej historii olbrzymi sentyment. Dajcie znać czy czytaliście lub oglądaliście i podzielcie się wrażeniami!

3 komentarze:

  1. Szkoda, że najnowsza ekranizacja Cię zawiodła. Ale wydaje mi się, że taki los osób, które znały tę historię wcześniej i przepadały za nią (ja tak mam z Anią z Zielonego Wzgórza). Dla mnie ten film to było pierwsze spotkanie z "Małymi kobietkami" i byłam szczerze zachwycona, więc i po książki sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też kocham Anię, zdecydowanie bardziej niż "Małe kobietki" i również jestem bardzo wybredna, jeśli chodzi o jej ekranizacje - jedyna, jaka mi się podoba to ta z Megan Follows w roli Ani!

      Usuń