W powieści pojawia się także wątek muzyki (o ile można to tak nazwać). Zarówno Lennie jak i jej przyjaciółka Sara (uwielbiam ją totalnie, jest pozytywnie świrnięta) oraz Joe grają w orkiestrze. Sama skończyłam szkołę muzyczną, więc bardzo takie wątki lubię.
Bohaterowie są bardzo specyficzni. Zaczynając od wcześniej wspomnianej Sary (feministyczej femme fatale połączonej z gotką i ciężko powiedzieć z czym jeszcze) na wujku Bigu (lokalnym cassanowie) kończąc.
W rozpaczy po śmierci siostry Lennie robi wiele rzeczy, których później żałuje. Nie jest jej łatwo i często gubi się w tym, co tak naprawdę czuje. Ma wrażenie, że po śmierci Bailey nie powinna być szczęśliwa.
"Podnosi mnie z podłogi, obraca dookoła - nagle jestem w najgłupszym filmie świata, śmieję się i czuję szczęście tak ogromne, że aż wstydzę się je czuć w świecie bez mojej siostry."
Książka nie jest specjalnie oryginalna. Ale uświadamia nam, jak kruche jest ludzkie życie. Nawet w tej chwili ważna dla nas osoba może być bliska śmierci. To nie jest tak, że nas to nie dotyczy, bo to się może przytrafić każdemu.
Książka nie zachwyciła mnie, ale też nie rozczarowała. Jeśli lubicie tego typu historie, to moim zdaniem spokojnie możecie po nią sięgnąć. Nie jest to jednak powieść, którą każdy musi przeczytać.
Moja młodsze wersja miło przyjęła te książkę, lecz teraz bym jej nie przeczytała :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam, i choć pamiętam, że wówczas mi się podobała, to jednak teraz niewiele z niej pamiętam. Nie utkwiła szczególnie w mojej pamięci :)
OdpowiedzUsuń