Nie tak dawno temu na blogu zamieściłam recenzję książki J.Greena pt. „Papierowe miasta”.
Książka jest naprawdę świetna, dlatego gdy tylko dowiedziałam się, że powstał
także film postanowiłam go obejrzeć.
Po obejrzeniu filmu
miałam bardzo mieszane uczucia.
Między książką a filmem są różnice działające moim zdaniem na niekorzyść filmu.
Brakuje mu przede wszystkim tego specyficznego humoru, który występuje w
powieści. Jestem w stanie znieść to, że część wydarzeń została pominięta,
ponieważ gdyby tego nie zrobiono, to film trwałby bardzo długo. Jednak tego, że
pominięto bardzo ważny moim zdaniem, nieco filozoficzny temat „pękania strun” w
człowieku już nie jestem. Nie potrafię
wybaczyć twórcom także tego, że (o zgrozo!) zmienili zakończenie. Nie mam
pojęcia dlaczego tak zrobili. Niby nie jest to wielka zmiana ale według mnie
dość znacząca , by powiedzieć, że książka kończy się inaczej niż film.
Jeśli obejrzałabym
film nie znając książki, to pewnie uznałabym go za całkiem niezły. Może nie
wybitny, ale naprawdę fajny. W porównaniu
z cudowną powieścią J. Greena na podstawie której go nakręcono, ekranizacja
wypada jednak dość słabo. Nieuwzględnienie tylu aspektów i zawiłości
książki nadal mnie boli i o ile po książkę sięgnę pewnie jeszcze nie raz to
powtórki z filmu zdecydowanie robić nie zamierzam.
Jeśli miałabym odpowiedzieć na pytanie czy polecam ten film,
to szczerze mówiąc nie mam pojęcia co bym powiedziała. Myślę, że zależy komu. Jeśli jednak miałabym wybierać między
książką a filmem to zdecydowanie stawiam na powieść.
Super recenzja. Może kiedyś przeczytam tą książkę, ale dzięki tobie do filmu nie jestem przekonana. Nie lubię jak zmieniają w filmie ważne wydarzenia z książki.
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj koniecznie!
UsuńCzytałam i po prostu się załamałam. Zresztą, sama możesz przeczytać recenzję u mnie na blogu. Co do Greena nie znoszę go, a dawałam mu więcej niż jedną szansę.
OdpowiedzUsuńGwiazd naszych wina też czytałam i to było słabe, a wyjątkowo film okazał się świetny. ;)